Polacy w generalskich mundurach

 

W pierwszym tomie znakomitych ''Krakowian'' Andrzeja Kozioła jeden z bohaterów książki, Jerzy Madeyski, przywołuje postać swojego dziadka ze strony matki feldmarszałka porucznika c.k. armii Józefa Pomiankowskiego.

Pomiankowski, absolwent Wojskowej Akademii Technicznej, służył początkowo jako oficer liniowy w kawalerii, a póżniej, po ukończeniu Szkoły Wojennej, został oficerem sztabowym.

Od 1909 r. pełnił funkcję austriackiego attache wojskowego w Konstantynopolu.

Podczas wielkiej wojny służył na froncie włoskim (gdzie, jak czytamy w ''Krakowiakach'', dostał się chwilowo do niewoli).

W 1919 r. wstąpił do Wojska Polskiego.

Po przejściu na emeryturę zamieszkał we Lwowie.

Tam też zmarł i został pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim.

Pomiankowski był tylko jednym z wielu Galicjan, którzy w ciągu wieków zdecydowali się na karierę w szeregach cesarskiego wojska.

Co skłaniało ówczesnych Polaków do służby w zaborczej armii?

Wszak wykonywanie zawodu oficera było najwyższą chyba formą afirmacji panującego porządku politycznego.

A wstępujący do c.k. armii musieli mieć świadomość, że ich najważniejszym obowiązkiem będzie walka z nieprzyjaciółmi monarchii - być może nawet własnymi rodakami.

Kariery Polaków - c.k. oficerów analizuje w obszernej pracy pt. ''W służbie cesarza i króla'' historyk wojskowości z UJ Jan Rydel.

Badacz skupił się w niej na tych z naszych rodaków, którzy w ciągu wielu lat swojej służby doszli do najwyższych stopni w hierarchii wojskowej - zostali generałami, admirałami, marszałkami.

Ich biografie bowiem, dzięki przejściu przez wszystkie bez wyjątku etapy kariery armijnej, są najbardziej pełne, a zarazem najbardziej wymowne.

Biorąc zaś pod uwagę stopień wykształcenia najwyższych oficerów można by także spodziewać się wykształconych poglądów na kwestię patriotyzmu i narodowych obowiązków (choć tej akurat sprawie autor poświęca mniej miejsca).

Jak więc wyglądała ''przeciętna'' kariera ''przeciętnego'' polskiego generała w austro - węgierskiej armii?

Większość z nich w wojskowe struktury trafiała już w młodym wieku.

Rozpoczynali naukę w szkołach kadetów (jedna z nich istniała przez lata w krakowskim Łobzowie).

Jako podporucznicy II klasy rozpoczynali potem służbę liniową w którymś z licznych garnizonów rozsianych po krainach rozległej monarchii.

O szczęściu mogli mówić ci, którzy trafili do dużych miast garnizonowych jak Wiedeń, Budapeszt, Kraków czy Lwów.

Służba, w większości monotonna, upływała na mozolnym szkoleniu żołnierzy i szkoleniu własnym na rozmaitych kursach doskonalących - jazdy konnej (odbywały się takie m. in. w krakowskim Podgórzu), języków obcych, sztabowym.

Po dowództwie plutonu obejmowano dowództwo kompanii, a potem batalionu.

Awans na majora poprzedzony był specjalnym, trudnym egzaminem, który notabene nie wszyscy zdawali.

Ci, którzy go zaliczyli, mieli otwartą drogę do awansu.

Szczytem kariery było nierzadko dowództwo pułku lub brygady.

Wraz z przejściem na emeryturę otrzymywali stopień tytularnego generała lub feldmarszałka.

Oczywiście zdarzały się kariery o wiele bardziej barwne i urozmaicone.

Wielu Polaków ukończyło Szkołę Wojenną i weszło do elitarnego korpusu oficerów sztabowych.

Dowodzili dywizjami, zajmowali stanowiska w Ministerstwie Wojny, służyli w dyplomacji niekiedy na ważnych placówkach.

Niektórzy wyśmienicie sprawdzili się jako dowódcy podczas działań wojennych, zyskując uznanie przełożonych i wysokie odznaczenia.

Inną drogą dostania się do armii było rozpoczęcie nauki od razu w Akademii Wojskowej, Akademii Artylerii lub Wojskowej Akademii Inżynieryjnej.

Jeszcze inny sposób wybierali ci, którzy po ukończeniu szkół cywilnych (średnich lub wyższych) odbywali obowiązkową służbę wojskową jako jednoroczni ochotnicy.

Często wtedy właśnie decydowali się na zawodową służbę wojskową.

Specyficzna droga do armii wiodła także przez sponsorowane przez państwo studia wyższe, w zamian za co absolwent zobowiązany był do odsłużenia w armii pięciu lat.

Sposób taki wybrał m. in. znany skądinąd Tadeusz Boy - Żeleński.

Jak już wspomniano autor wystrzega się oceniania stopnia patriotycznej świadomości opisywanych przez niego Polaków - oficerów c.k. armii.

Jako historyk bezstronnie opisujący fakty nie chce przyznawać etykiet typu ''dobry Polak'', ''zły Polak''.

Dla czytelnika probierzem tej właśnie sfery może być jednak zachowanie generałów Polaków po listopadzie 1918 r.

Spośród 64 uwzględnionych w pracy generałów 42 wstąpiło do tworzącego się Wojska Polskiego.

Ośmiu bezskutecznie (z rozmaitych powodów) starało się o przyjęcie do WP.

Pięciu było zbyt wiekowych, by wracać do służby.

Jedynie siedmiu nie podjęło takich starań.

Przy lekturze wielu generalskich biogramów uderza, że często po zakończeniu czynnej służby nie wracali do rodzinnej Galicji, lecz osiadali w Wiedniu, Grazu, Linzu lub Pradze i tam po śmierci byli grzebani.

Tak np. gen. Władysław Jarzębecki zmarł w Wiedniu 6 marca 1941 r.!

Swoją drogą ciekawa byłaby wizyta na cmentarzu choćby we wspomnianym Grazu, gdzie zmarli m. in. generałowie Eugeniusz Daszkiewicz, Józef Pawlikowski, Maksymilian Rodakowski, Jan Rośkiewicz i Aleksander Zaręba, by spojrzeć na ich generalskie pomniki.

Cmentarne nagrobki mogą bowiem dać wiele informacji o zmarłym i jego życiu.

Tak jak na wiedeńskim cmentarzu Centralnym (jako miejsce pochówku polskich generałów c.k. armii jest reprezentowany równie często co cmentarz Rakowicki) na okazałym nagrobku gen. Edwarda Zaremby przeczytać można inskrypcję w języku polskim (!): ''Tu spoczywają: Ostatni z swego szlacheckiego rodu herbu Zaremba - Edward Zaremba, emerytowany Generał Dywizji i tegoż ukochana pełna poświęcenia małżonka Gizela''.

Jak autor podsumowuje generalskie i admiralskie kariery Polaków w austro - węgierskim wojsku?

Podsumowanie nie wypada zbyt optymistycznie.

''W większości przypadków czynna służba wojskowa Polaków w stopniach generalskich była mało interesująca i bezbarwna.

Kilkunastu zaledwie generałów włącznie z niekombatantami pracowało w różnych agendach wojskowych władz centralnych.

Uderza, że żaden z Polaków w stopniu generalskim nie działał w czasie I wojny światowej w Najwyższym Dowództwie Armii.

Nawet na schematycznych stanowiskach dowódców liniowych role Polaków nie przedstawiały się imponująco.

Stanowili oni, jak wyliczyłem, 1,7 proc. dowódców brygad piechoty i brygad górskich, 1,2 proc. dowódców dywizji piechoty.

Kalkulacje dotyczące dywizji kawalerii dały nadspodziewanie dobry rezultat - Polacy to 8,6 proc. dowódców tych jednostek.

Dla zweryfikowania tego wyniku wyliczyłem, ile ''osobo - miesięcy'' przypadało na tych stanowiskach na Polaków.

Okazało się, że statystycznie na sto miesięcy istnienia dywizji kawalerii Polak dowodził nią jedynie przez trzy''.

Pocieszające jest natomiast to, że byli austriacko - węgierscy generałowie (i szerzej - oficerowie) stali się po 1918 r. cennym nabytkiem odrodzonego Wojska Polskiego wnosząc do niego dobre wykształcenie, nawyk pracy sztabowej i solidność, jakiej potrzebuje każda armia.

Tekst: Paweł Stachnik
Jan Rydel, ''W służbie cesarza i króla. Generałowie i admirałowie narodowości polskiej w siłach zbrojnych Austro - Węgier w latach 1868 - 1918''
Wyd. Księgarnia Akademicka, Kraków
Źródło: "Dziennik Polski" 3 września 2005 r.

Zobacz Także

blog You tube facebook Twitter

Kontakt


E-mail: fortyck@fortyck.pl

Fortyck.pl