Oficerowie

 

W armii Austro - Węgier służyło stosunkowo mało oficerów Polaków; mimo propagandy prasowej i stypendiów fundowanych przez władze brakowało w zaborze austriackim chętnych do poświęcenia się karierze zawodowego wojskowego.

Arystokracja, deklarując się już na służbę monarchii, wybierała raczej zawód dyplomaty, synów pewnych kategorii obywateli nie przyjmowano do szkół wojskowych.

Z drugiej strony gaża oficerska i póżniejsza emerytura w wieku mocno podeszłym - jak na, bądż co bądż, żołnierską profesję wysokiego ryzyka - była raczej mizerna.

Większość polskiej męskiej młodzieży gotowej umrzeć za Najjaśniejszego Pana rekrutowała się z rodzin zubożałej szlachty, urzędników państwowych lub zawodowych wojskowych.

Skład socjalny, kształcenie, obyczaje szarż Austro - Węgier to temat obszerny, posłużmy się więc jednostkowym przykładem, oficera sławnego 13 pułku piechoty ''Dzieci Krakowskich''.

Był nim w schyłkowym okresie monarchii Wilhelm Łyczkowski von Orszan lwowianin urodzony w roku 1843, syn urzędnika państwowego, katolik, kawaler.

Służbę wojskową rozpoczął w 1862 r. po ukończeniu z wynikiem celującym inżynieryjnych szkół w Krems i St. Pölten.

Wstąpił jako kapral do węgierskiego 62. pułku piechoty, stacjonującego w północnych Włoszech, uczestniczył w wojnie przeciw Prusom i Włochom.

W 1867 r. przeniesiono go do pułku piechoty we Lwowie.

Po awansie na nadporucznika został w 1874 r. odkomenderowany do Dyrekcji Inżynieryjnej w Krakowie.

Od 1875 r. studiował w Szkole Wojennej, po której rozpoczął służbę sztabowca podczas aneksji Hercegowiny i w sztabie korpusu w węgierskim Temesvar; potem był kolejno Lwów, Jarosław, Stanisławów i znów Kraków, gdzie w 1895 r. awansował na podpułkownika i przeszedł do 13 pułku piechoty jako oficer sztabowy do specjalnych poruczeń.

Emerytem został w 1903 r. otrzymując na otarcie łez tytuł generała majora.

Mieszkał w Krakowie, tu zmarł w 1926 roku i został pochowany na cmentarzu Rakowickim.

Żywot raczej tułaczy, choć w sposób naturalny wpisany w żołnierskie rzemiosło.

Monarchia była państwem rozległym, oficerów delegowano w różne odległe garnizony bez względu na ich przynależność etniczną.

Była ona zresztą sprawą drugorzędną.

Ck armia siłą faktu była wielonarodowa, a jej kadra dowódcza składała przysięgę nie na wierność ojczyżnie czy narodowi - pojęciom dość problematycznym w wielokulturowym państwie - a monarsze.

Byli - jeśli można tak powiedzieć - jego ludżmi, bez względu na pochodzenie.

Cesarz mianował ich na stopnie oficerskie, z tą chwilą mieli prawo nosić złoty portepee, mieć wstęp do Hofburgu i zasiadać u boku generalicji do stołu z Najjaśniejszym Panem.

Owo portepee (z francuskiego porte i epee) to temblak, na którym noszono szablę, czy jak kto woli złota szarfa, której część z pomponem [lub ze staropolska zwana, pardon, kutasem] owinięta była wokół rękojeści szabli.

Absolwenci szkół wojskowych mieli też prawo tytułować się: ''Ritter von''.

Szkół było różnego stopnia bez liku, akademie i szkoły kadeckie; krakowska miała siedzibę w Łobzowie (przy dzisiejszej ul. Bronowickiej).

Najbardziej elitarną była wiedeńska Akademia Sztabu Generalnego, do sławnych renomowanych należała oficerska szkoła kawalerii i piechoty w Wiener Neustadt, których jednymi z bliskich sercu Polaków absolwentami byli generał Tadeusz Bór - Komorowski czy generał Juliusz Kleeberg, po kapitulacji Francji w 1940 r. konspiracyjny dowódca Wojska Polskiego we Francji.

Te splendory (raczej dyskusyjne) okupione były licznymi wyrzeczeniami.

Cesarz płacił oszczędnie, niższe szarże często cierpiały niedostatek, tym dokuczliwszy, iż stan oficerski zobowiązywał do odpowiednich zachowań.

Oficer nie mógł bez uszczerbku na honorze korzystać z publicznych omnibusów, musiał brać fiakra.

Mógł się zgrywać do nitki w kasynie i zapijać na umór, ale jeśli długi przekroczyły trzecią część rocznej gaży, musiał pożegnać się z wojskiem.

Koledzy wprawdzie solidarnie płacili za niego długi, ale wyrok koleżeńskiego sądu honorowego był zawsze ten sam, lapidarny i jednoznaczny - zmykaj kolego pod kapelusz, do cywila.

Przy okazji - klanowa więż, solidarność ck korpusu oficerskiego była ewenementem na skalę nieporównywalną z innymi grupami społecznymi, a w wojsku, instytucji z definicji zhierarchizowanej aż budzącą niedowierzanie.

Otóż wszyscy członkowie korpusu oficerskiego, od byle poruczniczyny do feldmarszłka mówili sobie na ''ty''.

Dorobienie do chudej pensyjki nie wchodziło w rachubę, a już uchowaj Boże w tak niehonorowym zawodzie jak rzemieślnik czy sklepikarz.

Można było co najwyżej szastać pieniędzmi z posagu, jeśli weszło się szczęśliwie w stan małżeński, co wymagało specjalnego zezwolenia ministerium wojny.

Dawano je z ociąganiem, a nadto ustawowy zakaz eliminował z kręgu kandydatek na żonę panny bez posagu.

Dlatego wielu oficerów było, jak płk Łyczkowski, kawalerami.

Zapewne z punktu widzenia zwierzchności był zapewne dobrym oficerem.

Nas interesuje jednak najbardziej, czy jak większość kadry ck armii był sui generis człowiekiem bez właściwości, czy też zachowywał w postawie lojalność przede wszystkim wobec rodaków i interesów narodowych.

Liczni oficerowie Polacy służący w ck armii w enuncjacjach wygłaszanych już w wolnej Polsce utrzymywali, iż kierowali się, jako nadrzędnym, duchem polskiego patriotyzmu mimo przysięgi składanej na wierność monarsze.

Byłoby małostkowością nie dawać im wiary.

Zresztą historia potoczyła się tak, iż potem mogli dać dowody wierności Polsce.

Ale jak było wówczas, gdy trwała wielka wojna, przed jakimi dylematami stawali, jakie można im było stawiać wymagania i jakie oni sobie sami stawiali chyba się już nie dowiemy.

Różne, nieraz bardzo dramatyczne, nawet tragiczne bywają ludzkie losy w czasach historycznych przełomów.

Tekst: Jan Rogóż
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 3 pażdziernika 2009 r.

Zobacz Także

blog You tube facebook Twitter

Kontakt


E-mail: fortyck@fortyck.pl

Fortyck.pl