Krakowskie Pole Marsowe

 

Od dawien dawna olbrzymia łąka w centrum miasta przyciągała wojsko i organizacje paramilitarne.

Krakowskie Pole Marsowe stanowiło idealny plac ćwiczeń, miejsce parad.

Jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, w moich studenckich czasach, z Collegium Novum, gdzie mieściło się Studium Wojskowe UJ, na Błoniach, ulicą Piłsudskiego, wówczas Manifestu Lipcowego, maszerowały w szyku zwartym studenckie plutony.

Pożal się Boże, jakie z nas było wojsko!

Portki workowate, szynele długaśne, sukienne, buty podkute żelaznymi ćwiekami i całe tak twarde jakby wyrobione z żelaza, ale za to chłonące wodę niczym gąbka.

Na Błoniach odbywał się tak zwany trening - o siódmej rano! - po którym, osobliwie w zimie, kiedy nad naszym Polem Marsowym hulał mrożny wiatr, plutony jak jeden mąż zasypiały podczas wykładu na temat tajników budowy kałasznikowa oraz imperialnych planów NATO.

Nie inaczej było za austriackich czasów.

Magdalena Samozwaniec tak wspominała rowerowe wypady z pobliskiej Kossakówki: Przez Błonia maszerowały (...) oddziały żołnierzy, którzy starali się zatrzymać młode rowerzystki, prosząc je o całusa.

Toteż gdy się miały zbliżać do tak romantycznie nastrojonych wojaków, mądra Lilka wydawała rozkaz, który brzmiał: ''Madzia, wykrzyw się, zrób się szkaradna!''

- I obie z wykrzywionymi paskudnie buziakami spokojnie przejeżdżały koło owego niebezpieczeństwa.

Ścigał je tylko przerażliwy odór, nazywany przez dziewczynki perfumami ''Milles pieds'', tak odrażający, że trzeba było chować nosy w chusteczki.

Wojskową austriacką obecność na Błoniach odnotowuje większość pamiętnikarzy i autorów wspomnień, musiał więc być to codzienny obrazek.

Jak pisał Władysław Krygowski: Wyprowadzano na Błonia niewielkie oddziały cesarsko - królewskiego wojska, które ćwiczyły musztrę przez kilka godzin.

Pokrzykiwali podoficerowie, podczas gdy panowie oficerowie palili z dala papierosy, pilnie wypatrując, czy nie zbliża się jakaś wyższa szarża.

Ze szczególnym upodobaniem ćwiczono w zimie, gdy Błonia przewiało wiatrem i śniegiem.

Tak hartowała się armia austro - węgierska przed pierwszą wojną światową.

Było co oglądać: Pomimo (...) wrogiego stosunku do zaborcy, wielką frajdą były (...) wszelkie uroczystości i parady głównie odbywające się na Błoniach - wspominał Andrzej Grzesiak.

- Armia austriacka - jak zresztą większość armii innych państw - była przed wojną bardzo barwnie umundurowana.

Budzili nasz zachwyt ułani w jakichś wykoszlawionych rogatywkach, dragoni w złocisto - czarnych hełmach, huzarzy w szamerowanych sznurkami burkach.

Podobała się nawet landwera w czarnych kapeluszach z - na generalski sposób! - kogucimi piórami, przedmiot drwin krakowskich andrusów, zwanych andrami, którzy nie wiadomo dlaczego wrzeszczeli: Landwer - byk idzie!

Okrzyk doprowadzał landwerzystów do szału, podobnie jak popularny wierszyk: Landwera, landwera, to jest wojsko głupie, to nosi na głowie, co ma kogut w ...

Sami wiecie gdzie...

W 1880 roku miasto odwiedził Franciszek Józef I - cesarz Austrii, ale także wielki książe Krakowa.

Oczywiście nie mogło się obyć bez parady na Błoniach, ale tym razem o jej malowniczości decydowali nie generałowie w niebieskich mundurach, nie austriacka kawaleria, ale banderia krakusów - bardziej barwnych niż ułani i dragoni.

Dwadzieścia osiem lat póżniej, w roku 1908, kiedy cała monarchia świętowała sześćdziesięciolecie panowania Franciszka Józefa, wydarzenie to przypomniał - mową wiązaną i w sposób cudownie grafomański! - niejaki Stanisław Wajda, krakowski nauczyciel, mówiąc zaś dokładniej - starszy nauczyciel.

Pan Wajda albo miał szczęście, albo świadomie wybierał odpowiednie szkoły, bo obie, w których pracował, nosiły cesarskie imię: Szkoła Wydziałowa Im. Cesarza Franciszka Józefa I i Szkoła Uzupełniająca Przemysłowa Tegoż Imienia.

Dodatkowo był zatrudniony także w Szkole Wojskowych Analfabetów I Korpusu w Krakowie.

Ten arcylojalny poddany przepięknie opisał cesarską bytność w Krakowie i najdostojniejszą obecność na Błoniach:

Rok tysiąc ośmset i ośmdziesiąt
Pamiętny dla nas Polaków -
Monarcha licząc już lat pięćdziesiąt
Odwiedza i Lwów i Kraków;
Te dni tryumfu po naszym kraju
Ważnym są dla nas momentem,
Radość, uciecha, życie jak w raju,
Dzień po dniu wielkim był świętem.

Odwiedza Cesarz nasze kościoły,
Urzędy, gmachy, szpitale,
Zwiedza nabite młodzieżą szkoły
Ku większej jeszcze swej chwale;
W oczach tysięcy szczere łzy błysły,
Z serc milionów głos bije,
Z nad brzegów Dniestra i modrej Wisły
Wznosi się okrzyk ''Niech żyje!''.

I na Wawelu w starym Krakowie,
W grobach, gdzie drogie są szczątki,
Gdzie śpi naczelnik, wodze, królowie,
Gdzie i habsburskie pamiątki -
Modli się Cesarz, zgina kolana
W ducha pokorze i skrusze,
I ciche modły wznosi do Pana
Za naszych praojców dusze.

Na rynku, nocą, tysięczne tłumy
A Cesarz jakby na czele,
Idzie swobodny a pełen dumy
Bo dziś krakowskie wesele;
Tańczą Krakusy a pióra pawie
Mienią się tęczą nad uchem.
Tu Cesarz z chłopką mówi łaskawie
A tam z krakowskim znów zuchem.

I na krakowskie obszerne błonie
Jedzie z Nim Chłopstwo gromadnie,
Nad sukmanami krakuska płonie
Gdy w - tem Monarcha zagadnie:
Dużo was takich, wy zuchy polskie
I takich koni na łanie?
- Zliczyć nie zdołasz - o rany Boskie!
Gdy przyjdzie bronić Cię Panie!

Uśmiech Cesarza, błogie spojrzenie
Pada na chłopskie sukmany,
Radość Krakusów i ich wzruszenie
Zabliżnia przebyte rany;
Poznał Monarcha, że wdzięczne ludy
Sercem i duszą kochają,
Że za ojcowską miłość i trudy
Życie i mienie oddają.

Wojskowa obecność na Błoniach nie była austriackim pomysłem, trwała przynajmniej od początku XIX wieku, kiedy to w 1809 roku, po przyłączeniu Krakowa do Księstwa Warszawskiego, odbyła się tutaj wielka defilada polskich wojsk, pod dowództwem nie byle kogo, bo samego księcia Pepi i jenerała Jana Henryka Dąbrowskiego.

W ten sposób świętowano imieniny cesarza Francuzów, Napoleona I.

Czterdzieści lat póżniej na Błoniach stanęły inne wojska, rosyjskie.

Car Mikołaj I przeglądał swe oddziały przed karną wyprawą na zbuntowane Węgry.

Jak pisała Maria Estreicherówna: Odbywały się ciągłe parady i musztry na Błoniach.

Podziwiano ich precyzyjny automatyzm, który budził jednak nie grozę, lecz politowanie (...).

Nawet nosy ucierali na komendę i to palcami, co powodowało homeryczny śmiech wśród widzów.

Wspaniała była parada na Plantach po nabożeństwie w dniu urodzin następcy tronu rosyjskiego.

Przyjazd cara otoczony był tajemnicą, jak przystało na obawę Romanowów przed zamachami, tym bardziej że Kraków miał reputację buntowniczego gniazda.

Więc tylko czarno - żółta flaga, powiewająca przez kilka dni z Wawelu, kazała się domyślać, że przyjedzie jakaś dostojna osoba.

Ale termin przyjazdu przesiąkł w końcu do wiadomości ogółu.

14. VI, mimo chmurnego czasu, gawiedż, Żydzi i młodzież otaczali dworzec o szóstej rano.

O dziewiątej doczekali się wreszcie, że car z ks. Paskiewiczem, świtą i huzarami przejechał konno przez plac dworcowy i okolną drogą udał się na przegląd wojska na Błonia.

Przyjrzawszy się stamtąd panoramie Krakowa i zobaczywszy otaczającą go przestrzeń, miał powiedzieć: ''To miasto stworzone jest na stolicę''.

18 i 19 pażdziernika 1913 roku, w setną rocznicę śmierci księcia Józefa Poniatowskiego, odbył się na Błoniach - jak pisał Stanisław Broniewski - gruntowny przegląd sił zbrojnych.

Jeszcze nie armii polskiej, bo jej nie było, ale strzeleckich, skautowskich i sokolskich paramilitarnych oddziałów.

Oddajmy głos Broniewskiemu, autorowi przeuroczych wspomnień o Krakowie przełomu XIX i XX stulecia: Uroczystości rozpoczęła akademia w auli Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie przemawiali profesorowie Ignacy Chrzanowski, Marian Szyjkowski i słuchacz Uniwersytetu Bolesław Górski.

Wieczorem w sali Starego Teatru odbył się uroczysty koncert, na którym przemawiał również autor pięknej monografii o Księciu Józefie, profesor Szymon Askenazy.

Nazajutrz ruszył przy dżwiękach dzwonu Zygmunta tłumny pochód do grobu Księcia Józefa na Wawel.

Pochód otwierała banderia 300 krakusów, a na ich czele komendant straży pożarnej Nowotny w mundurze oficera IV pułku ułanów Księstwa Warszawskiego.

Za nim postępowały konne i piesze oddziały Sokoła, drużyny skautowskie z oddziałem sanitarnym, grupa Górali, Bractwo Kurkowe, cechy krakowskie, senat akademicki, Izba Adwokacka, magistrat i Rada Miejska in corpore z prezydentem Juliuszem Leo na czele.

Po południu na torze wyścigowym odbyły się ćwiczenia oddziałów strzeleckich, sokolich i skautowskich, które dawały już obraz polowych metod walki zbliżającej się wojny.

Rozwijały się więc tyraliery, forsowano na bagnety pozycje nieprzyjacielskie, a oddziały saperskie pod obstrzałem budowały most drewniany na fikcyjnej rzece.

Na Wielkiej Łące odbywały się nie tylko pokazy bojowej sprawności przyszłej polskiej armii, ale także codzienne ćwiczenia.

Jak wspominał M. Romocki - Malicki, członek Polskich Drużyn Strzeleckich: Ćwiczenia były dwojakiego rodzaju.

Ćwiczenia przygotowawcze na Błoniach krakowskich i ćwiczenia w terenie.

Ćwiczenia na Błoniach odbywały się 3 razy w tygodniu.

Zaczynały się o godz. 5.30 lub 6 rano, bez względu na pogodę i trwały godzinę, tak aby akademicy zdążyli na wykłady.

W jesieni i zimie było jeszcze zupełnie ciemno, gdy z Zygmuntem odbywaliśmy co drugi dzień kurs 2 - kilometrowy biegiem, gdyż za wcześnie nie wstawaliśmy, a nagany przed frontem nie chcieliśmy.

Ćwiczenia miały tę dobrą stronę, że funkcje dowódców zmieniały się i każdy mógł dojść do wprawy w wydawaniu komend, nabierał szybkiej orientacji, co umożliwiało wyławianie spośród nas ludzi, nadających się do samodzielnej pracy instruktorskiej w nowo powstających organizacjach prowincjonalnych.

Swój wielki dzień - już w czasach niepodległej Polski - przeżyły Błonia 6 pażdziernika 1933 roku.

Jak pisała ówczesna prasa: Zjechał do Krakowa cały rząd, wszystko co w Polsce najwybitniejsze: prezydent Mościcki, Marszałek Piłsudski, ministrowie, korpus dyplomatyczny - od Francji, Niemiec i Rosji począwszy, a skończywszy na Bułgarii i Japonii.

Powodem przybycia tylu znakomitości było Święto Jazdy Polskiej, ostatnie wielka rewia konna, ostatnia w Polsce pokaz kawalerii, zorganizowany dla uczczenia 250. rocznicy wiedeńskiej wiktorii.

Dlaczego w Krakowie?

Bo Piłsudski lubił Kraków.

Jak powiedział w 1919 roku, podczas Święta Zjednoczenia Wojsk Polskich:
... Kraków wyróżnia się między innymi miastami naszymi tym, że najłatwiej w niem było zawsze przeprowadzić współprace ludzi i stronnictw.

Najmniej tutaj było wyklinań i stawiania poza nawias narodu, przypisywania sobie tylko przywileju miłości dla Ojczyzny i wyłączności w wytyczonych przez siebie drogach ku zbawieniu.

Więcej tutaj było, niż gdzie indziej, wzajemnego szacunku dla zadań różnolitych, zatem zdolności do współpracy.

A jeżeli Kraków - to oczywiście Błonia, i to nie ze względu na bliskość historycznych Oleandrów, ale z prozaicznego powodu; tylko na Wielkiej Łące mogło paradować dwanaście spośród czterdziestu pułków polskiej kawalerii.

Uroczystości zaczęły się wcześniej, 4 pażdziernika, nadaniem ulicy Wolskiej imienia Piłsudskiego.

A dwa dni póżniej zaczęło się.

Przed Józefem Piłsudskim, przed dostojnymi gośćmi, według planu sporządzonego osobiście przez Marszałka, przedefilowało dwanaście pułków.

Dwanaście pułków przekłusowało przed Piłsudskim.

Dwanaście pułków, idealnie wyrównanymi szeregami, w odstępach między pułkami, szwadronami i plutonami, jak gdyby odmierzonych cyrklem, przewinęło się wzdłuż Błoni, niby dwanaście tanecznic w balecie, złożonym z samych primabalerin, niby dwanaście bezcennych, ze wszystkich mórz świata wyłowionych pereł jakiegoś królewskiego naszyjnika, niczym dwanaście kunsztownych sonetów w zbytkownym tomiku mistrzowskich wierszy - zachwycał się generał Wieniawa - Długoszewski, puszczając cugle Pegaza, bo po trosze był literatem.

Rewia nie trwała zbyt długo, zaledwie pół godziny, ale sprawiła ogromne wrażenie.

Na Wielką Łąkę przybyły tłumy, ale - jak twierdził Długoszewski... w Krakowie nie było gapiów.

Dziesiątki tysięcy ludzi wyległo na ulice, dziesiątki tysięcy ciżbiły się na Błoniach podczas rewii, był to jednak tłum żywy, nie gapie, ani nawet nie statyści, lecz aktorzy, biorący czynny udział w uroczystości, w defiladzie, wzruszający się razem z nami, cieszący się z nami szczerze i serdecznie tym świętem, które z woli Pana Marszałka Piłsudskiego było świętem kawalerii.

Ulice i Błonia grzmiały od okrzyków i wiwatów, białe dłonie niewiast niczym motyle trzepotały się nad uśmiechniętymi twarzyczkami, męskie dłonie inteligentów i robotników powiewały kapeluszami, nad tłumem setki dzieci, trzymanych przez troskliwe rodzicielskie ramiona, roziskrzonymi oczkami poiły się widokiem, który z pewnością na zawsze pozostanie im w pamięci.

Coś zostało po wielkiej konnej defiladzie - wielki głaz w pobliżu ulicy Focha, usunięty w latach czterdziestych i ponownie osadzony po zmianach ustrojowych w Polsce.

W okresie międzywojnia 11 listopada na Błoniach odprawiano msze polowe, po których odbywały się wojskowe parady - nieomal równie barwne jak wielka rewia kawalerii.

W czasie okupacji Błonia służyły Niemcom jako lotnisko.

Po wojnie, jesienią, ulicą Focha przewalały się czołgi.

Jeszcze trwał stary zwyczaj witania wojska wracającego z letnich manewrów.

Oczywiście młodzież szkolna musiała uczestniczyć w tej uroczystości, co wcale nie znaczy, że szliśmy na nią pod przymusem.

Wprost przeciwnie - wielkie żelazne cielska czołgów, promieniujące ciepłem rozwarczanych silników, przyciągały nas niczym magnes szpilki.

Gapiliśmy się na czołgi, na żołnierzy w skórzanych hełmofonach, na jesienne bukiety astrów wetknięte w armatnie lufy, przeżywając takie same emocje, jakich naszym dziadkom dostarczali ułani i dragoni.

Tekst: Andrzej Kozioł
Źródło: "Dziennik Polski" 20 listopada 2004 r.

Zobacz Także

blog You tube facebook Twitter

Kontakt


E-mail: fortyck@fortyck.pl

Fortyck.pl