Czy Galicja była oazą szczęśliwości?

 

O życiu w dawnej Galicji, funkcjonującym do dziś micie Najjaśniejszego Pana cesarza Franciszka Józefa I, granicach między prawdą a legendą, rozmawiali prof. Stanisław Grodziski, Michał Kozioł, prof. Michał Rożek oraz red. Andrzej Kozioł.

Andrzej Kozioł: - Czym była Galicja?

Jako historyk amator czuję przede wszystkim, że trzeba ją nieco przeciwstawić Krakowowi, bowiem ich dzieje nieco się różnią.

Kraków stał się częścią Galicji dość póżno, po okresie Rzeczpospolitej Krakowskiej.

Ta odrębność zaznaczała się dość wyrażnie w świadomości mieszkańców Krakowa.

Kazimierz Chłędowski wspomina w swoich pamiętnikach o kolegach z G a l i c j i, a więc spoza Krakowa, w krakowskiej szopce śpiewało się o ''chłopach z Galicyi, którzy panów kalecyli''.

Istniało w końcu coś, co było oficjalnie nazywane Wielkim Księstwem Krakowskim, a tytuł wielkiego księcia nosił sam cesarz Franciszek Józef.

Księstwo też przeciwstawiano Galicji.

Patriotycznie nastawieni mieszkańcy Krakowa chcieli, by w ich dokumentach figurowała nie Austria, nie Galicja, ale właśnie Wielkie Księstwo Krakowskie.

Chciałbym więc postawić na początek kwestię - czy takie rozróżnienie jest uprawnione?

Stanisław Grodziski: - Myślę, że takie rozróżnienie nie tylko można, ale i trzeba wprowadzać.

Co prawda od lat 60. XIX wieku Kraków był podporządkowany administracji ogólnogalicyjskiej, ale to nie zmieniło postaci rzeczy, tego, że Kraków był jednak czymś odrębnym.

Ba, chciałbym w dodatku bronić poglądu, że Kraków urodził się w czepku, jako miasto, które najkrócej ze wszystkich polskich miejscowości znajdowało się pod zaborami.

Pierwszy zabór w 1772 roku sięgnął Wisły, a Kraków był za Wisłą.

Dopiero po trzecim zaborze został zajęty, chwilowo przez Prusaków, potem przez Austriaków, ale już w roku 1809 wszedł w skład Księstwa Warszawskiego.

Potem, od 1815 r., był Wolnym Miastem, do 1846 r., i dopiero wtedy stał się Wielkim Księstwem Krakowskim przyporządkowanym Galicji.

Jednak tradycja odrębności przetrwała i to było widać do końca austriackiego panowania.

Michał Kozioł: - Nie mnie, oczywiście, uzupełniać tak wybitnego uczonego, ale chciałbym przypomnieć o jednym jeszcze drobiazgu.

Pamiętamy o tym, że patronem Galicji i Lodomerii był św. Michał i we Lwowie, ba, nawet w Podgórzu, świętowano 29 września.

Natomiast Kraków demonstracyjnie czcił dzień św. Stanisława, patrona miasta.

Drobiazg, ale bardzo charakterystyczny.

Pamiętajmy także o tym, że w roku 1846 przyłączenie do najbiedniejszej, najbardziej zacofanej prowincji monarchii habsburskiej, czyli do Galicji i Lodomerii, było dla Krakowa nieszczęściem.

Tymczasem już wkrótce, w 20 lat póżniej, okazało się, że jednak było to dla Krakowa wielkie szczęście.

Antypatyczna, absolutystyczna, bardzo niesympatyczna Austria, kojarząca się z ciężkimi więzieniami, niemiecką tępą administracją, z inspirowaną przez Austriaków rabacją galicyjską, ta niesympatyczna Austria staje się konstytucyjną monarchią Austro - Węgierską.

Pamiętajmy, że w Austrii było osiem uniwersytetów.

Pięć niemieckich, jeden czeski, ale dwa polskie.

To świadczy o dobrej pozycji Polaków i polskości w całym cesarstwie.

Michał Rożek: - Tak czy tak, Austria, jej historia, jej duch, nadal jest w Krakowie obecna.

Gdy dzisiaj idziemy ulicami Krakowa, to mamy wszędzie do czynienia z kostiumem austriackim.

My tak powiadamy w historii architektury - że są kostiumy, barokowy, renesansowy itd.

Tak na dobrą sprawę mamy bardzo mało budynków średniowiecznych, gdyż zostały one gruntownie przerobione na przełomie XIX i XX stulecia.

Kraków jest dziś miastem bardzo zaniedbanym, moja znajoma z Wiednia, która często przyjeżdża, i chodząc ulicami Krakowa stwierdza: - Wspaniałe miasto, jakby lustrzane odbicie, oczywiście w odpowiednich proporcjach, Budapesztu czy Wiednia, ale strasznie zniszczone.

Gdy wychodzę z domu, a mieszkam przy ul. Łobzowskiej, widzę całą Austrię.

Widzę dom, w którym mieszkał Bolesław Limanowski, socjalista, mam świadomość, gdzie był dworek, w którym mieszkał Adam Asnyk, przy ul. Batorego jest kamienica, gdzie u Ignacego Sewera - Maciejowskiego, bohatera powstania styczniowego, pisarza, autora pierwszej powieści o Bronowicach Małych, spotykali się ludzie: bywał tam Asnyk, bywał Wyspiański.

Gdziekolwiek się w Krakowie stanie, jeżeli to nie zostało przez nas, zwłaszcza w ostatnich czasach, zniszczone, to czujemy ową c.k. Austrię.

Oczywiście, stosunek do niej mam ambiwalentny, możemy sobie postawić pytanie - jaka ta Austria była w rzeczywistości?

Która wizja jest bliższa prawdy - okrutnego zaborcy czy ludzkiego pana, symbolizowanego przez cesarza?

Czy to, co zyskaliśmy, brak ucisku narodowego, którego tu, w przeciwieństwie do dwóch pozostałych zaborów, nie było warte pogodzenia się z losem?

Bo dzięki Austrii wiele zyskaliśmy.

Mieliśmy stabilny pieniądz, kompetentnych urzędników, wiele swobód.

Już nawet nie mówię, ile odbywało się tu uroczystości narodowych, można było pokazać się w kontuszu, można było rozwijać muzealnictwo.

To wszystko zawdzięczamy liberalnym czasom, po roku 1867, po bitwie pod Sadową, kiedy cesarz Franciszek Józef I dostał w pewną część ciała i rozpoczęły się rządy liberalne, zakończone w roku 1914.

Na cesarza możemy patrzeć jak na młodego człowieka z roku 1848, ale mamy też inną jego wizję.

To starszy pan, z lekka przygarbiony, bardzo doświadczony przez los, znakomity urzędnik, punktualny, rzetelny w pracy.

Człowiek, który - jak powiadali wiedeńczycy - rankiem wymykał się z pałacu, idąc na kawę i rogaliki do słynnej pani Schratt.

Cesarz był bardzo ludzki, był człowiekiem, którego mitologia, stworzona przez naszych dziadków, ale i przez nas, gdzieś dziś w nas w dalszym ciągu tkwi.

Andrzej Kozioł: - Galicję chwali nie tylko współczesna inteligencja krakowska.

Mam tu książeczkę prof. Jana Szczepańskiego, znakomitego socjologa, który wspomina swoje dzieciństwo na podcieszyńskiej, protestanckiej wsi.

I tam, jak powiada, żywy był mit cesarza.

Chłop co prawda musiał ciężko pracować, ale prawo było przestrzegane, każdy mógł się zwrócić do cesarza ze skargą, towary były uczciwie odważane, bo o to dbał cesarz, dzięki cesarzowi silny był też pieniądz.

Jednak mimo wszystko trzeba pytać, czy w naszym spojrzeniu galicyjskim nie było i nie ma zbyt wiele lukru.

Galicja była przecież także krainą nędzy, wyzysku, pijaństwa...

Stanisław Grodziski: - To są dwa zagadnienia, z jednej strony legenda, z drugiej rzeczywistość.

A jakie były realia?

Zacznijmy od tego, że Kraków nigdy nie był stolicą Galicji, stolicą był Lwów.

W Galicji działał Sejm Krajowy, obradujący we Lwowie, w którym od roku 1861 oficjalnie wypowiadano się po polsku.

Od czasu do czasu po rusku, jak wtedy mówiono, czyli po ukraińsku, ale te dwa języki przeplatały się w sposób zrozumiały.

Sejm składał się nie tylko z wybieranych posłów, ale także z biskupów trzech obrządków, z rektorów dwóch uniwersytetów, krakowskiego i lwowskiego, w pewnym momencie dodano jeszcze jednego dostojnika, czyli prezesa Akademii Umiejętności.

I powstał nagle problem, kilku polskich urzędników zwróciło uwagę rządowi i osobiście cesarzowi, jak to jest możliwe, żeby w Sejmie zasiadał prezes polskiej organizacji naukowej zrzeszającej uczonych nie tylko z krajów monarchii, ale także z emigracji i innych zaborów.

W ten sposób członkiem Sejmu może nagle zostać ktoś, kto wcale nie jest austriackim poddanym.

A cesarz odpowiedział, że nie widzi przeszkód.

I taka była rzeczywistość tej Galicji.

Michał Kozioł: - Pozwolę sobie dodać kolejny wątek.

Nie wszyscy młodzi ludzie trafiali na uniwersytety czy do Akademii Umiejętności, wszyscy trafiali za to do wojska.

I to wojsko też się bardzo zmieniało.

Jeszcze przed Sadową elementem najbardziej buntowniczym, najbardziej wrogo nastawionym do polskiej szlachty, byli na wsiach urlopnicy, czyli wysłużeni żołnierze.

Ta sytuacja zmieniła się w II połowie wieku XIX.

Któż dziś pamięta o tym, że w jednym z pułków śpiewano ''Żołnierz ci ja, żołnierz cesarskiego wojska, gdybym nie wojował, zginęła by Polska'', a przełożeni nie mieli nic przeciw temu.

O ile w koszarach pruskich czy rosyjskich odezwanie się po polsku było nie do pomyślenia, w Austrii było to normalne.

W Krakowie, kiedy pewien arcyksiążę wizytował pułk ułanów, pozwolił sobie nawet na wzniesienie toastu w języku polskim.

Andrzej Kozioł: - Wojciech Kossak pisze we wspomnieniach, że polski żołnierz, zagadnięty przez cesarza, jeśli nie znał niemieckiego, miał prawo odpowiedzieć po polsku.

Jednak ja ciągle pytam - czy życie w tej Galicji było aż tak idylliczne?

Michał Rożek: - Jeśli weżmie się do ręki chociażby wspomnienia prof. Stanisława Pigonia, pochodzącego ze wsi Kombornia, to widać, że aż takiej idylli nie było.

Na wsi karczma goniła karczmę, dopóki funkcjonowała pańszczyzna, pan dbał, żeby chłop nie wstawał rano skacowany, po jej zniesieniu karczmy powstawały jak grzyby po deszczu, bo przynosiły panu zyski, a pracowali dlań robotnicy najemni.

To też są fakty, dla mnie jednak najważniejszym wyróżnikiem jest kultura.

Każdą epokę najlepiej poznaje się właśnie po niej.

To, co wydarzyło się w Krakowie między rokiem 1860 a 1914, to nie tylko ogólnie znana wielka erupcja talentów, ale przede wszystkim wzrost świadomości narodowej.

Zachowały się na przykład zapiski chłopa z Handzlówki, leżącej koło Łańcuta wsi zabitej deskami.

Ten Franciszek Magryś po wizycie w Krakowie pozostawia pamiętniczek, w którym opisuje, co zobaczył w katedrze, co na Skałce, jakie wrażenie zrobił na nim kościół św. Anny.

To, co działo się w Krakowie za pozwoleniem władz austriackich, wywierało wielki wpływ na całą Galicję.

W Krakowie, u początku owej autonomii, w roku Pańskim 1869, niby przypadkowo otwarto sarkofag króla Kazimierza Wielkiego.

I w tymże Krakowie w lipcu 1869 roku (a zdajmy sobie sprawę, że Michałowice, wioska leżąca tuż za Węgrzcami, to był zabór rosyjski!) ludzie mogą zobaczyć pogrzeb wielkiego polskiego monarchy.

Urządza się go z wielką fetą, przenosi się owo królewskie truchło, jak potem pisał Wyspiański, do dawnego sarkofagu, gdzie się króla ponownie grzebie.

W Galicji kształtuje się świadomość polskich chłopów, tu urządza się zjazdy ludowe, ksiądz Stojałowski prowadzi do Krakowa pierwsze peregrynacje chłopów, którzy jeszcze nie wiedzą, kim są, a tutaj, dotykając tych wszystkich narodowych pomników, uczą się polskiej historii.

Ba, dr Henryk Jordan, znany przede wszystkim z ogródków jordanowskich, organizował podobne peregrynacje dla młodzieży z bardzo silnie germanizowanej Wielkopolski.

Mój mistrz, prof. Karol Estreicher, powiedział mi kiedyś wprost, że do Krakowa nie przyjeżdżało się, by zobaczyć, co to jest barok czy gotyk.

Kraków przemawiał przede wszystkim ładunkiem historii.

I w moim przekonaniu to były największe walory tych trudnych i biednych lat między 1867 a 1914 rokiem.

Tylko tu nasi rodacy z innych zaborów mogli się uczyć polskości.

Michał Kozioł: - Mimo wszystko odnoszę wrażenie, że my wciąż mówimy o szczęśliwym Krakowie, a nie szczęśliwej Galicji.

Zasługi Krakowa są niekwestionowane, ale przenieśmy się trochę dalej, na przykład na południowy wschód, by uświadomić sobie, że był to kraj, jak wtedy mówiono, w którym każdy je za pół, a pracuje za ćwierć człowieka.

Stanisław Grodziski: - Kiedy w roku 1848 grupa rewolucjonistów chciała uwłaszczenia chłopów, chciała reform, które może poderwałyby masy do rewolucji, co w dwa lata po rabacji galicyjskiej było jednak niemożliwe, nastąpiła przedziwna historia.

Mianowicie gubernator Franz Stadion ze Lwowa, rzekomo z polecenia cesarza, dokonał błyskawicznego zniesienia pańszczyzny i uwłaszczenia chłopów.

O tym się pisze bardzo pięknie, ale przecież z prawnego punktu widzenia była to katastrofa.

I to ta reforma stała się podstawą nędzy galicyjskiej.

Chłop pańszczyżniany nagle stał się właścicielem ziemi, takiej, jaka była, kiepskiej, niesłychanie rozdrobnionej.

Stał się właścicielem ziemi ornej, natomiast lasy, łąki, pastwiska pozostały nadal własnością dworu.

Zwróćmy uwagę choćby na tereny górskie, na to, ile tam jest ziemi ornej, a ile pastwisk czy lasów.

Wtedy zrozumiemy, jak niewiele w gruncie rzeczy chłop dostał.

I jak ogromny powstał problem, problem serwitutów, czyli wspólnego użytkowania choćby łąk, czyli hal górskich.

Procesy chłopów z dworami o te prawa trwały do I wojny światowej.

Do tego chłop, jako już pełny właściciel, został obłożony podatkiem progresywnym, przez który opłacało mu się dzielić ziemię na drobne kawałki i on to czynił.

To jest właśnie podstawa nędzy wsi galicyjskiej, a potem masowej emigracji.

Andrzej Kozioł:
- Jednocześnie wieś galicyjska dość wcześnie stała się wsią oświeconą, mogła korzystać z dobrodziejstw nauczania.

Byłem kiedyś we wsi Krzyż pod Tarnowem.

Miejscowa legenda głosi, że tamtejsza malutka szkółka powstała dzięki samemu cesarzowi, że na jej budowę Najjaśniejszy Pan osobiście wyasygnował pieniądze z własnej szkatuły.

Trzeba też zważyć, że choć w Galicji doszło do rabacji Szeli i rzezi szlachty, to jednak póżniej właśnie tu, w roku 1895, powstał ruch ludowy, pierwsza zorganizowana siła polityczna polskiej wsi.

Michał Kozioł: - Pamiętajmy jednak, że rabację Szeli od Witosa dzieli pół wieku.

Przez ten czas na wsi szła ogromna praca, zwłaszcza duchowieństwa.

Podmiotowość polityczna galicyjskich chłopów jest w znacznym stopniu zasługą polskiego kleru.

Piękną, dziś już zapomnianą, postacią był ksiądz Blaszyński, póżniej pojawił się wciąż pamiętany ksiądz Stojałowski, było jeszcze wielu, wielu innych proboszczów czy wikarych potrafiących wyrwać chłopa z wielowiekowego zaniedbania.

A do tego w Galicji funkcjonował sprawny samorząd gminny i powiatowy, działał Sejm Krajowy, wybierano posłów do parlamentu wiedeńskiego.

To zachęcało ludzi do aktywności i dawało możliwość naturalnej selekcji działaczy, którzy niekiedy robili wielkie kariery, nawet na skalę całej monarchii.

Zwłaszcza samorząd odgrywał wielką rolę, wystarczy popatrzeć na Radę Miasta Krakowa.

Stanowisko rajcy bywało nie początkiem kariery, ale jej ukoronowaniem, zdarzało się, że ludzie wcześniej zostawali posłami niżli radnymi.

Rada była prawdziwą elitą miasta.

Tak powstawała fachowa kadra administracyjna, która bardzo przydała się Polsce po roku 1918.

Andrzej Kozioł: - W II Rzeczypospolitej narzekano wręcz na nadreprezentację urzędników z Galicji.

Jednak do kogo mieliśmy się zwrócić, do zgermanizowanego urzędnika z zaboru pruskiego, do skorumpowanego i zapijaczonego carskiego czynownika?

Stanisław Grodziski: - To prawda.

W latach 60. XIX wieku administracja w Galicji zaczęła się polonizować dzięki polityce hrabiego Agenora Gołuchowskiego, namiestnika Galicji, potem ministra stanu, dziś powiedzielibyśmy: premiera rządu wiedeńskiego w roku 1860.

On stworzył koncepcję, przyjętą przez cesarza, reformy władzy ustawodawczej.

Parlament wiedeński miał kompetencje ogólnopaństwowe, wyliczone dokładnie od A do Z.

A we wszystkich prowincjach powstały sejmy krajowe, zajmujące się wszystkim, co nie należało do kompetencji Sejmu we Wiedniu.

Gdzie kryła się istota tej reformy?

Oto mamy lata 60., rozwija się poczta, kolej, prawo pracy, przemysł, dziesiątki dziedzin, które wymagały ustawowego rozwiązania.

Tymczasem kompetencje parlamentu były stabilne, więc te nowe sprawy wchodziły w zakres sejmów krajowych, przez co rozwijałaby się automatycznie autonomia poszczególnych krajów.

I tak bez żadnych powstań i walk zdobywalibyśmy coraz więcej praw.

Drugi raz na świecie zdarzyło się coś podobnego wtedy, gdy rozpadało się imperium brytyjskie, na takiej samej zasadzie dominia uzyskiwały coraz większe kompetencje w stosunku do Korony.

Niestety, w Galicji nie do końca się to udało, po upadku Gołuchowskiego jego następca tę reformę znacznie osłabił.

Następca Franciszka Józefa, cesarz Karol, chciał do tej koncepcji autonomii poszczególnych krajów wrócić, ale było już za póżno, było to bowiem w pażdzierniku 1918 roku.

Andrzej Kozioł: - I mielibyśmy austriacką wspólnotę narodów.

Stanisław Grodziski: - Albo prototyp Unii Europejskiej.

Michał Kozioł: - Pamiętajmy, że był to już czwarty rok wojny, sympatyczna Austria należała do przeszłości.

Po tych czasach zostały naprawdę złe wspomnienia, zwłaszcza w Galicji Wschodniej, gdzie armia postępowała bardzo brutalnie, gdzie praktyka wieszania hipotetycznych rosyjskich szpiegów była powszechna.

Jednak podobnie działo się także tutaj, w zachodniej Galicji, szczególnie złą sławą cieszyły się, co może dziś dziwić, pułki węgierskie.

Stanisław Grodziski: - W roku 1914, gdy wybuchła wojna, namiestnikiem Galicji był już nie Polak, ale każdorazowy dowódca armii na terenie Galicji, co radykalnie zmieniło sytuację i zatarło wiele z tej sympatycznej legendy austriackiej, o której rozmawiamy.

Andrzej Kozioł:
- Wystarczy poczytać historię dzielnego wojaka Szwejka, opisane przez Haszka sceny sądów polowych wcale nie wydają się śmieszne.

Wiemy już, że Austria zmieniała się w różnych okresach, powiedzcie jednak, Panowie, skąd biorą się te nasze współczesne zabawy c.k. monarchią, utrzymane trochę w haszkowskim stylu?

I czy wyobrażacie sobie podobne zabawy w Poznaniu, z odwoływaniem się cesarza Wilhelma albo w Warszawie w stosunku do Mikołaja II?

Michał Kozioł:
- Na pewno nie bez znaczenia jest tu działalność środowiska ''Przekroju'', którą do dziś kontynuują w swoich książkach Mieczysław Czuma i Leszek Mazan.

Michał Rożek: - Istnieje teoria socjologiczna, w myśl której każde pokolenie chętnie sięga pamięcią do epoki swoich dziadków.

Myśmy podobnie sięgnęli pamięcią naszych dziadków.

Najważniejsze jest jednak to, że mimo wszystko, mimo tego, że było tu sporo zła, zabór austriacki, jako jedyny spośród zaborów, ma dość pozytywną historię.

Nijak nie da się jej porównać choćby do tego, co działo się w zaborze rosyjskim.

Sam zastanawiałem się kiedyś, co wywołało te modę na c.k. Austrię.

Wielką rolę odegrało tu Wydawnictwo Literackie, które już w latach 50. i 60. zaczęło publikować różne pamiętniki z epoki.

W latach 70. żył w Krakowie Stanisław Broniewski, twórca Polskiego Radia w Krakowie w latach 20. XX wieku, urodzony jeszcze w ubiegłym stuleciu, chodząca encyklopedia Galicji i Młodej Polski.

On zaczynał promować Austrię.

Nie wszyscy jednak byli tym zachwyceni.

Kiedyś, jako świeżo upieczony magister, otrzymałem propozycję udziału w programie telewizyjnym, poświęconym historii - a wtedy cesarz stawał się już modny.

Zawołał mnie wówczas prof. Karol Estreicher i zjechał jak święty Michał diabła.

- Panie, co się Pan tu bawisz w Austrię, to był przecież zaborca - mówił.

I zacytował mi ze swojej książki ''Nie od razu Kraków zbudowano'' słynny fragment, jak to 31 pażdziernika 1918 roku dostał od ojca lanie, tylko po to, by zapamiętał dzień, w którym w Krakowie powstawała niepodległa Polska.

Przez wiele lat było wyrażnie widać tendencję do zacierania poaustriackich śladów, burzono chociażby austriackie forty.

W latach 50. prof. Estreicher, tworząc Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Collegium Maius, kazał cały gmach przebudować, usunąć wszelkie ślady neogotyku, narzuconego, jak uważał, przez Austrię, i to ze względów politycznych.

A to był przecież neogotyk angielski.

Z jednej strony byli więc ludzie niszczący ślady zaboru, była też grupa, w każdym razie na pewno od lat 70., której czasy Austrii jawiły się jako wiek złoty, ba, szczęśliwszy niż czasy wojny czy PRL - u.

I chyba to właśnie wtedy Austria zaczęła żyć w naszej pamięci swoim autonomicznym życiem.

Stabilny pieniądz, stabilne sądy, dobrzy urzędnicy - to mimo wszystko dawało poczucie bezpieczeństwa, utożsamiane z cesarzem.

Poczucie bezpieczeństwa, którego nam brakowało.

Sam pamiętam z młodości chłopów z okolic Krakowa noszących długie bokobrody, nawiązujące do wizerunku cesarza.

Sądzę, że powinno powstać muzeum Galicji, które pokazałoby tę właśnie żywą wciąż historię, która ma wciąż szereg niedomówień, zestawiałoby legendę i mitologię z prawdą, pokazywałoby, co jest mistyfikacją, naszą czy naszych dziadków, a co naprawdę decydowało o tym, że ludziom się tu kiedyś zupełnie przyzwoicie żyło.

Zapis dyskusji pod hasłem ''Galicja Felix'', zorganizowanej w ubiegłym tygodniu przez Wydawnictwo WAM w Camera Cafe na krakowskim Kazimierzu.


GALICJA: Galicja, potoczna nazwa prowincji utworzonej z ziem polskich włączonych do Austrii w wyniku rozbiorów, istniejącej do 1918, nazwanej oficjalnie 1815 Księstwem Galicji i Lodomerii, ze stolicą we Lwowie.

W roku 1846 do Austrii wcielono obszar Wolnego Miasta Krakowa, który początkowo zachował pewną odrębność prawną, póżniej stopniowo likwidowaną, utrzymywaną tylko w oficjalnej nazwie prowincji Królestwo Galicji i Lodomerii wraz z Wielkim Księstwem Krakowskim.

''Encyklopedia Krakowa'', PWN 2000

Opisy do załączników:

1 - Franciszek Józef I, cesarz Austrii, wielki książę Krakowa; fot. Archiwum ''Dziennika Polskiego''
2 - Od lewej: Andrzej Kozioł, Stanisław Grodziski, Michał Kozioł, Michał Rożek
3 - Horror w Galicji: Austriacy płacą chłopom za głowy polskiej szlachty
4 - Rodzinna idylla: Franciszek Józef I, Karol i Otto Habsburgowie

Franciszek Józef I, cesarz Austrii, wielki książę Krakowa; fot. Archiwum ''Dziennika Polskiego''

Od lewej: Andrzej Kozioł, Stanisław Grodziski, Michał Kozioł, Michał Rożek

Horror w Galicji: Austriacy płacą chłopom za głowy polskiej szlachty

Rodzinna idylla: Franciszek Józef I, Karol i Otto Habsburgowie

Tekst: Włodzimierz Jurasz
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 2 lutego 2008 r.

Zobacz Także

blog You tube facebook Twitter

Kontakt


E-mail: fortyck@fortyck.pl

Fortyck.pl