"Cukiereczek", który spadł z nieba, czyli forteca wylądowała w Borku
B-17 "Flying Fortress" o imieniu "Candie" 26 grudnia 1944 r. wracała z bombardowania fabryki benzyny syntetycznej w Blachowni na Śląsku.
Kapitan Harry Filer z powodzeniem posadził poważnie uszkodzoną maszynę w przygodnym terenie na obrzeżach Krakowa.
"W czystym jak kryształ powietrzu połyskiwały w słońcu dwie latające fortece.
Leciały nad naszymi głowami z zachodu na wschód.
(...) Nieco później wlekła się za nimi dużo poniżej trzecia forteca B-17" - tak popołudnie, 26 grudnia 1944 r. wspominał kilka lat temu Stanisław Cinal, który podczas wojny mieszkał w Korabnikach.
Czy była to "Candie"?
Nie wiadomo, choć to wielce prawdopodobne.
Mniej więcej w tym czasie bombowiec B-17 "Flying Fortress", lądując z wielkim hukiem silników, omal nie roztrzaskał się na przedpolu Fortu 52 Borek.
Uszkodzoną maszynę, która wracała z bombardowania fabryki benzyny syntetycznej IG Farben - Blechhammer Süd w Blachowni na Śląsku, w przygodnym terenie bezpiecznie posadził pilot kpt. Harry Filer.
"Trzydziestometrowa rozpiętość skrzydeł »Candie« i ponad dwadzieścia metrów jej długości widziana w locie i tak blisko, z detalami uzbrojenia i osprzętu spowodowała we mnie, wówczas bardzo młodym człowieku, niesamowite przeżycie, które w pamięci pozostało do dziś.
Nieruchome śmigło silnika nr 4 i ciągnąca się smuga dymu z silnika nr 3 - zwracały na siebie uwagę.
Dopiero teraz zrozumiałem, w jak trudnej sytuacji znalazła się załoga" - opowiadał w 2012 r. Stanisław Cinal historykowi z Muzeum Armii Krajowej Robertowi Springwaldowi, który od kilku lat organizuje spotkania w rocznicę awaryjnego lądowania bombowca "Candie".
Pierwsza wzmianka o tym wydarzeniu pojawiła się w połowie lat 70., w książce Tadeusza Wrońskiego "Kronika okupowanego Krakowa": "(...) Na polach koło Kobierzyna wylądował przymusowo samolot brytyjski.
10 członków załogi (Kanadyjczyków) dostało się do niewoli".
Dekadę później - w "Skrzydlatej Polsce" - incydent opisali dr Krzysztof Wielgus i jego żona, dr Jadwiga Środulska - Wielgus.
Wiadomo już było, że to samolot nie brytyjski, a sił powietrznych USA, i że na kadłubie nie widniał napis "Canada" (skąd zapewne wzięła się sugestia Wrońskiego, że załogę stanowili Kanadyjczycy), lecz "Candie" ("Cukiereczek").
Znane były już także fotografie z miejsca zdarzenia.
Wykonali je niezależnie od siebie artysta grafik Krzysztof Trzebicki i łączniczka Armii Krajowej Irena Marcinkowska - Halicka.
Zdjęcia "Candie" odkryto również w archiwum inż. Jerzego Szornela.
Stanisław Pękala, inny świadek lądowania "Candie", którego relacja trafiła do zbiorów Muzeum AK, pojechał pod fort z Antonem, żołnierzem niemieckim, który mieszkał po sąsiedzku.
"Pamiętam, że w końcu znaleźliśmy się w pobliżu ciemnego pasa ziemi.
Po wyjściu z auta widać było w pewnej odległości leżący na ziemi samolot, a przy nim jakieś osoby.
Trochę dalej od samolotu stała grupa ludzi.
(...) Zacząłem iść w kierunku samolotu.
Najpierw znalazłem kawałek grubego szkła (później okazało się, że była to pleksa), a idąc dalej, zobaczyłem łuski od nabojów tylko większe od karabinowych i schowałem je do kieszeni kurtki
. Nieco dalej leżał kawałek taśmy z nabojami, ale wiedziałem, że tego nie należy brać.
(...) Dopiero krzyk Antona biegnącego od samolotu zmusił mnie do szybkiego powrotu do auta.
Coś mi pokazywał na północną stronę, gdzie widać było w oddali sylwetki ludzi (prawdopodobnie wojsko)" - opowiadał Stanisław Pękala.
Na pokładzie "latającej fortecy", prócz dowódcy kpt. Filera, było 9 innych członków załogi.
Dzięki kontaktowi Szymona Serwatki, współtwórcy AMIAP (Aircraft Missing In Action Project), z Agencją Badań Historii Sił Powietrznych USA udało się ustalić, że samolot należał do 352. Dywizjonu 301. Grupy Bombowej 5. Skrzydła Bombowego, wchodzącego w skład 15. Armii Powietrznej USA.
Nawiązano kontakt z pilotem Harrym Filerem i bombardierem Williamem Nassifem, odezwał się też Mark Anticola, syn mechanika pokładowego Ernesta Anticoli.
Z ich informacji udało się odtworzyć ostatnie chwile B-17 o numerze bocznym 46337.
I losy załogi, która - jak się okazało - szczęśliwie przeżyła awaryjne lądowanie, dostała się do niewoli, a po wojnie wróciła do Ameryki.
Zagadką pozostaje, co stało się z wrakiem "Candie".
Na pewno Niemcy przewieźli go na lotnisko Rakowice - Czyżyny, być może - jak wiele innych takich maszyn - służył w barwach jednostki specjalnej Luftwaffe KG-200 (miała za zadanie m. in. wprowadzenie w błąd pilotów alianckich i "wystawianie" ich myśliwcom Luftwaffe).
Kiedy w 2011 r. "Dziennik Polski" opisał starania pasjonatów historii lotnictwa - na czele z dr. Krzysztofem Wielgusem i Robertem Springwaldem - o przywrócenie pamięci o "Candie", okazało się, że B-17 leciał także... pies angielskiej rasy pointer.
"Ciapek" miał być na pokładzie alianckiego samolotu, który pod koniec 1944 r. rozbił się w okolicach Krakowa.
Artyście malarzowi Stanisławowi Paciorkowi podarował go Niemiec mieszkający w tej samej kamienicy przy ul. Smoleńsk.
- Jako czterolatek sam widywałem tego pieska, ale jego historię poznałem dopiero długo potem - opowiadał nam Wojciech Beroński, bratanek Bronisławy Lipowicz - Paciorek, żony Stanisława.
"Ciapka" było widać na znajdującej się w zbiorach pana Wojciecha fotografii, Stanisław Paciorek uwiecznił go także na jednym ze swoich obrazów.
Spotkanie
* Dzisiaj, 4 stycznia, odbędzie się kolejne spotkanie związane z rocznicą lądowania "Candie".
O godz. 18.30 w kościele św. Rafała Kalinowskiego na os. Kliny - Zacisze w Krakowie odprawiona zostanie msza w intencji załogi "Candie" oraz o spokój duszy wszystkich lotników biorących udział w bitwie o śląskie paliwo i niosących pomoc i nadzieję.
A później - w salach Klubu Kultury Kliny - dr Krzysztof Wielgus i Maciej Gil będą opowiadać "Jak samolot wleciał do kina".
Zapraszają KKK, Społeczny Komitet Budowy Pomnika kpt. pil. Mieczysława Medweckiego i środowisko pasjonatów historii lotnictwa "In the air, on the air"...
Opisy do załączników:
1 - Bombowiec B-17 "Flying Fortress"po lądowaniu awaryjnym na archiwalnej fotografii wykonanej przez artystę grafika Krzysztofa Trzebickiego
Tekst:
Piotr Subik
Zdjęcie: Archiwum Krzysztofa Wielgusa
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 4 stycznia
2014 r.