Pielgrzymka na Zwierzyniec

 

Święta już za pasem, a jak święta to wiadomo - odpust zwany Emausem.

W wielkanocny poniedziałek cały Zwierzyniec wybierał się na Emaus.

Cały Zwierzyniec i przynajmniej pół Krakowa, bo Emaus był odpustem nad odpustami, wielkim, rojnym i głośnym.

Odwiedzano go chętnie nie tylko w czasach mojego dzieciństwa, ale także sto lat wcześniej, co w ''Życiu towarzyskim i obyczajowym'' zanotowała Maria Estreicherówna: W drugie święto kwitł śmigus w całej pełni między młodzieżą, tylko że w tzw. wyższych klasach społeczeństwa obrzędową wodę zamieniano na perfumy.

Popołudnie spędzano na Emausie, ''krakowskim Longchamps'', jak mówi ''Czas'', co świadczy, że nie była to wtedy zabawa czysto ludowa.

Udawano się pieszo, konno lub pojazdami, ale między tymi było już mało świetnych.

Łączono z tym odwiedziny Kopca Kościuszki.

Przez czas jakiś po zbudowaniu fortyfikacji wolno go w ogóle tylko w ten dzień odwiedzać.

Maria z Mohrów Kietlińska obecność na Emausie i odwiedzanie kopca Kościuszki uważała wręcz za patriotyczny obowiązek: Pielgrzymka w Poniedziałek Wielkanocny na Emaus, dzień odpustu u ss. Norbertanek na Zwierzyńcu, połączona z wycieczką na górę św. Bronisławy i kopiec Kościuszki i we wtorek poświąteczny na Rękawkę w Podgórzu na Krzemionki i Mogiłę Krakusa były to uroczystości narodowe, w których udział brały wszystkie warstwy społeczeństwa krakowskiego.

Oba kopce, nie ściśnięte jeszcze wtedy fortecznymi murami, oblegane były tłumnie, więc i nas, polskie dzieci, pociągał widok przepiękny na rodzinne miasto.

Spacer na zwierzyniecki odpust chyba rzeczywiście był obowiązkiem, skoro wspomnienia o nim co rusz spotykamy w krakowskich wspomnieniach i pamiętnikach.

Hieronim Ciechanowski pisał w połowie XIX wieku: Po południu udałem się na Emaus, a pomimo wiatru i nie dość pewnej pogody spotkałem na Zwierzyńcu tłumy ludu snującego się ku odbyciu tej religijno - zwyczajowej przechadzki.

Oczywiście rodowód zwierzynieckiego Emausu jest prastary, sięga średniowiecza, kiedy to emausami zwane były podmiejskie, wielkanocne wyprawy do kościołów i kaplic - na nabożeństwa lub odpusty.

Najstarsza wzmianka o krakowskim Emausie pochodzi z końca XVI wieku.

Giovanni Paolo Mucanti, bawiący w Krakowie w pod koniec XVI wieku, napisał: W poniedziałek wielkanocny cała młodzież i żacy w Krakowie przestrzegając dawnego zwyczaju noszenia tegoż dnia różdżek wierzbowych, na których rozwinięte są bazie i w drodze na Emaus biją nimi dziewczęta, mówiąc ''Cóż tak nieskoro idziesz na Emaus''.

Zwierzyniecki Emaus nie był jedynym w Krakowie.

Niegdyś w niedzielę przewodnią - pierwszą po Wielkanocy - odbywał się drugi, za Nową Bramą, u wylotu Siennej albo nieco dalej, na Łące św. Sebastiana.

(Jeszcze w XIX wieku łąka ta, pamiątką, po której jest ulica św. Sebastiana, stanowiła prawdziwie rustykalny zakątek.

Wiosną kwitły na niej kaczeńce, a kiedy pewnej panience z dobrego domu lekarze zaordynowali świeże, wiejskie powietrze, całe dnie spędzała na Łące św. Sebastiana, dokąd dowożono smaczne obiadki).

Przywykliśmy, że zwierzyniecki Emaus - zwany niegdyś także ''Hameusem'' - ciągnie się wzdłuż ulicy Kościuszki - kramami, karuzelami i strzelnicami.

Pierwotnie odbywał się w innym miejscu - na salwatorskim wzgórzu, od klasztornych murów po kościół Najświętszego Salwatora.

Kiedy pod koniec XIX stulecia wzgórze zaczęło obrastać zabudowaniami, Emaus zszedł w dół.

Jak pisał Tadeusz Seweryn: Już za dawnym mostem na Rudawie przy moście dębnickim wznosiły swoje rusztowania karuzele i huśtawki, a im bliżej kościoła Norbertanek, tym kramy odpustowe były gęstsze.

Można w nich było kupić miód turecki, chleb świętojański, daktyle i makagigi.

Ciżba spragnionych pchała się do szynkowni pod gołym niebem, a tłumek ciekawych otaczał katarynki z papużkami, krzywonosami lub świnkami morskimi wyciągającymi losy i przepowiednie.

Dorosłe dziewczęta dodawały sobie krasy, wachlując się pióropuszami z kolorowych bibułek i zalotnie trąbiły na trąbach ''jerychońskich'' z papieru.

Większość emausowych atrakcji odeszła w przeszłość.

W latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, w czasach mojego dzieciństwa, na zwierzynieckim odpuście królowały piłeczki na gumkach - okrągłe, wypchane trocinami, błyszczące kolorowym ''glanspapierem'' pod warstwą celofanu.

Blaszane koguciki, których ogony - z prawdziwych, farbowanych piór! - mieniły się niebywałymi kolorami.

Nanizane na sznurki małe obwarzanki.

Okrągłe pudełeczka, które po umiejętnym pociągnięciu przymocowanego do nich sznurka wydawały kurze gdakanie.

Bukiety z piór - równie kolorowe jak ogony blaszanych kogucików.

Kalejdoskopy.

Blaszane, bardzo kolorowe trąbki.

Jeszcze ocalała jedna papuga, która kiwała się długo, zanim krzywym dziobem wyciągnęła z pojemnika zwiniętą karteczkę - przepowiednie.

Z czasem wróciły figurki Żydów - na sprężynach, kiwające się w podmuchach wiatru, w ''lisich'' czapach z farbowanego na czarno króliczego futra.

Póżniej na Emausie zaczęła dominować plastykowa tandeta.

Stwierdzam to z żalem, ale także z pewnym rozbawieniem, bo narzekania na upadek Emausu trwają od kilku pokoleń.

Wspomniana już Maria z Mohrów Kietlińska pisała w pierwszej połowie XIX wieku: ...odbywałam wycieczki dalsze na Emaus i Rękawkę, z których powracałam zawsze z tradycjonalnymi zabawkami, jak z drewnianą, kolorową pomalowaną siekierką, glinianym dzwonkiem, naiwnymi zabawkami, które ustąpić musiały z biegiem czasu dzisiejszej żydowsko - wiedeńskiej tandecie...

Rzeczywiście, obok kiwających się Żydów - sprzedawanych wyłącznie na Emausie, przez jeden dzień w roku! - zabawką charakterystyczną dla zwierzynieckiego odpustu była drewniana siekierka, żywo przypominająca staropolski czekanik.

I jeszcze drewniane drzewko, które obsiadły ptaszki, i jeszcze drewniany Twardowski na drewnianym kogucie.

To już jednak tylko muzealne eksponaty...

Tekst: Andrzej Kozioł
Źródło: "Dziennik Polski" 19 marca 2005 r.

Zobacz Także

blog You tube facebook Twitter

Kontakt


E-mail: fortyck@fortyck.pl

Fortyck.pl