Na wojnę jak na bal
W pierwszych dniach pażdziernika 1914 r. z Krakowa na plac boju wyjeżdżały kolejne pododdziały Legionów Polskich.
Innymi pociągami opuszczała miasto ewakuowana ludność cywilna.
Przygotowanie, sformowanie i odpowiednie zaopatrzenie tych kilku tysięcy naszych żołnierzyków, składające się przeważnie z materyału pod względem wojskowym całkiem surowego, zabrało sporo czasu i pracy komendzie i Naczelnemu Komitetowi Narodowemu, nie poszły jednak na marne, liczne bowiem i doskonałe kadry Legionu były świetnem ich uwieńczeniem - pisały w pażdzierniku 1914 r. krakowskie ''Nowości Ilustrowane''.
Po rozwiązaniu się w wyniku rosyjskiej inwazji na Galicję Sekcji Wschodniej NKN oraz podległego jej Legionu Wschodniego chętni ich członkowie zostali włączeni do powiększonego Legionu Zachodniego formowanego w Krakowie.
Dowództwo nad jednostką objął na mocy decyzji władz austriackich Jego Ekscellencya Karol Trzaska - Durski, marszałek polny - porucznik.
Wraz z odjeżdżającymi pododdziałami Kraków opuściła też Komenda Legionu i cały jego sztab.
Pożegnanie na dworcu kolejowym odbyło się bardzo uroczyście, serdecznie i w pogodnym nastroju, zarówno legionistów oraz odprowadzających ich rodzin.
Jak donosił reporter ''Nowości Ilustrowanych'' wśród roześmianych żołnierzy widziało się wiele twarzy dobrze w Krakowie znajomych.
Pod znaki polskiego wojska zaciągnęli się bowiem liczni krakowscy artyści malarze, aktorzy, literaci, a także wielu poważnych obywateli ze wszystkich sfer.
Miły bardzo obrazek tworzyli konni legioniści z odjazdu, których gazeta podała kilka illustracyi.
Do formowanego pułku kawalerii legionowej, o którym ''Nowości'' pisały nie inaczej, jak tylko używając cudzysłowu - ''polscy ułani'', wstąpiło wielu wesołych, młodych ludzi z Krakowa, którzy w dodatku szli na wojnę w szampańskich humorach.
Największą ich obawą była jedynie myśl o czyszczeniu koni, co jako zwykli żołnierze byli zmuszeni robić.
Kule i niebezpieczeństwa wojny lekko sobie ważąc, sympatycznie znany artysta naszej sceny, p. Kosiński, pokazywał z dumą zgrzebło, które na równi z szablą i nowym, zgrabnym karabinkiem wielką radością go napełniało - pisała gazeta.
Wśród ułanów znależli się także krakowscy malarze, panowie Żelechowski i Sperber, których wagon rozbrzmiewał śpiewem i śmiechem, a wesołość udzielała się wszystkim.
Wesołość ułanów udzieliła się licznie zebranej publiczności, tak że nawet żony i matki, mimo smutku i rozrzewnienia, radośnie żegnały zuchów, idących na wojnę jak na bal.
Oddziały legionowe wyjeżdżały z Krakowa przez trzy dni.
Ostatniego dnia w pole wyruszyła komenda legionu.
Oficjalnie żegnali ją reprezentanci Naczelnego Komitetu Narodowego, prezydium miasta oraz posłowie.
Przed odjazdem pociągu gen. Durski otoczony sztabem podziękował prezydentowi Krakowa dr. Juliuszowi Leo za wszystko, co miasto uczyniło dla legionu.
Podziękowania zakończyła krótka, wojskowa komenda Wsiadać!, po której pociąg, rozbrzmiewając pieśnią ''Jeszcze Polska nie zginęła'', ruszył na front.
Z okazji wyruszenia legionu na pole walki komendant Durski wysłał do cesarza Franciszka Józefa następujący telegram: Przepełnione głęboką wdzięcznością, jaką naród polski winien Waszej cesarskiej Mości, naszemu Najdostojniejszemu Naczelnemu Wodzowi, i pomne wojennej sławy przodków - ruszające dziś na pole walki pułki polskich Legionów odnawiają świętą przysięgę, iż będą walczyły do ostatniej kropli krwi za Waszą Cesarską Mość, za słuszną sprawę monarchii austro - węgierskiej, za uwolnienie Polaków spod jarzma rosyjskiego.
Odjazd legionistów to niejedyny znak wojny, jaki nawiedził w tym czasie Kraków.
Miasto, położone blisko granicy, będące w dodatku ważną i silną twierdzą, zaludniło się oddziałami wojskowymi, rannymi, uciekinierami.
Nie tak znowu odległe działania wojenne sprawiały, że przez Kraków przeciągały co i rusz korowody wojsk i uciekającej ludności, a i sami mieszkańcy poddawali się dobrowolnej lub przymusowej emigracji.
Jako forteca Kraków musiał ograniczyć liczbę cywilnych mieszkańców do koniecznego minimum, a także przygotować się na wszelkie ewentualności, jakie mogą się podczas wojny zdarzyć.
Zamożniejszym polecono zaopatrzyć się w żywność na dłuższy czas, biedniejszych przewożono na koszt państwa do spokojniejszych części monarchii, m. in. na Morawy i do Krainy, by w ewentualnym czasie krytycznych dni nie byli ciężarem dla Twierdzy.
Krakowska prasa zauważyła, że uboższa ludność przedmieść i okolic miasta, choć z natury płochliwsza, zachowała wobec tych zarządzeń takt i spokój.
Wykazała przez to dojrzałość naszego społeczeństwa, nawet w warstwach niższych, które również zrozumiały, że do zwycięstwa armii potrzebny jest ład wewnątrz kraju.
Bogatsi krakowianie, którzy zdecydowali się na wyjazd, opuścili miasto już wcześniej.
W początkach pażdziernika z nowego dworca towarowego odchodziły pociągi z przymusowo wywożonymi, wśród których przeważali biedni mieszkańcy dzielnic żydowskich.
W poszczególnych dzielnicach miasta powstały komitety opiekujące się wyjeżdżającymi.
Niektóre dzielnice, jak np. Grzegórzki i Dąbie, zorganizowały gremialny wyjazd dla swoich mieszkańców celem złagodzenia sobie chwil tymczasowej wędrówki.
Wszyscy jednak opuszczają miasto w najlepszym nastroju - uważając swój odjazd, i słusznie, za czasowy i żegnają Kraków wesołem - do widzenia - pisały optymistycznie ''Nowości Ilustrowane''.
Tekst: Paweł Stachnik
Cytaty pochodzą z tygodnika ''Nowości Ilustrowane''
Źródło: "Dziennik Polski" 8 października 2005 r.