Grabież skarbca koronnego
W tym roku przypada dwieście dziesiąta rocznica bezprecedensowej grabieży polskiego skarbca koronnego, w którym - na Wawelu - przechowywano insygnia koronacyjne.
Insurekcja kościuszkowska była wielkim wydarzeniem w dziejach Krakowa.
Niestety, trwała zbyt krótko, a jej finał okazał się dla miasta fatalny.
Już w czerwcu 1794 roku pod mury Krakowa podeszły wojska pruskie.
Wypadki potoczyły się błyskawicznie.
Na wieść o przybyciu zwiększonych sił pruskich komendant Krakowa, pułkownik Ignacy Wieniawski, uszedł za Wisłę do zaboru austriackiego.
Miasto oddał żołnierzom króla Fryderyka Wilhelma II.
15 czerwca wojska pruskie pod wodzą generałów Elsnera i von Ruetsa zajęły dawną stolicę Rzeczypospolitej.
Niebawem król Fryderyk Wilhelm II nominował gubernatorem Krakowa Ludwika Antoniego von Hoyma.
Do 5 stycznia 1796 miasto będzie okupowane przez Niemców.
Prusaków szczególnie zainteresował skarbiec koronny.
O insygniach koronacyjnych znajdujących się na Wawelu już w czerwcu króla Fryderyka Wilhelma II poinformował baron Hoym.
Rozpoczęto potajemne przygotowania do grabieży polskich regaliów - symboli państwowości.
Akcję pruską przyspieszyły wypadki polityczne: przede wszystkim upadek insurekcji kościuszkowskiej, wreszcie projekty nowej konwencji rozbiorowej, kładącej kres suwerennemu państwu polskiemu.
Tak jak pisał pamiętnikarz epoki stanisławowskiej ksiądz Jędrzej Kitowicz, że Polska ówczesna była wrzodem na ciele Europy, który musiał pęknąć.
Wobec następujących po sobie wypadków politycznych Fryderyk Wilhelm II, licząc się z oddaniem Krakowa Austrii, przystąpił jesienią roku 1795 do grabieży regaliów, czyniąc to w sposób niezwykle dyskretny, nie ujawniając nawet najmniejszych zamiarów w tej mierze.
Zaczęła się grabież wszech czasów, owiana zresztą mgiełką tajemnicy, do dziś pełna niejasności i niedomówień, które szczęśliwie jeszcze przed drugą wojną światową rozwikłano.
W ciszy i bez najmniejszego rozgłosu wywieziono z Wawelu korony, a cała sprawa wyszła na jaw, gdy na początku stycznia 1796 roku Wawel wraz z zamkiem królewskim przejmowali Austriacy.
Mimo przeprowadzonej oficjalnej rewizji byłego skarbca koronnego cesarz Franciszek II z niewiadomych przyczyn milczał o tej grabieży, niemalże akceptując postępowanie króla pruskiego, który pozbawił Polskę regaliów.
Problem bezprecedensowej grabieży w pełni wyjaśniły badania przeprowadzone w berlińskim archiwum (Geheimes Stats Archiv) jeszcze z końcem XIX wieku i w okresie międzywojennym, głównie przez profesorów Mariana Morelowskiego i Karola Estreichera.
Naświetliły genezę i przebieg grabieży skarbca koronnego oraz zniszczenie polskich insygniów koronacyjnych.
Wydarzenia przebiegały następująco.
24 września 1795 roku sprawa regaliów została przesądzona.
Fryderyk Wilhelm II pisał z Poczdamu do Ruetsa: Udzieliłem wskazówki Tajnemu Radcy i Naczelnemu Szambelanowi von Hoymowi, ażeby postarał się znajdujące się w Krakowie insygnia koronne pod bezpieczną eskortą stamtąd do Kożla i dalej do Wrocławia przewieżć.
Ponieważ rzecz ta (...) ma się stać w jak największej tajemnicy, przeto masz Pan przy tem współdziałać (...) zwłaszcza jednak postarać się, aby z dzisiejszego miejsca przechowywania wspomnianych insygniów zostało usunięte wszystko, przez co tychże zabranie mogłoby być ujawnione.
Monarszy rozkaz wykonano z iście niemiecką precyzją.
8 pażdziernika generał von Ruets zakomunikował królowi: Melduję posłusznie, najpokorniej, że polskie insygnia państwowe dnia 4 pażdziernika zostały odesłane stąd (z Krakowa) do Wrocławia do ministra stanu hr. von Hoym.
Zgodnie z rozkazem Najjaśniejszego Pana przystąpiono do rzeczy z jak największą ostrożnością (...).
Jednakże największą trudność sprawiło rozbicie sześciu drzwi okutych żelazem i zaopatrzonych w kunsztowne zamki, a potem żelaznej skrzyni, w której insygnia były przechowywane.
Użyty przy tem towarzysz ślusarski z Wrocławia poprzednio zaprzysiężony, zostanie natychmiast odesłany z powrotem.
Grabież odbywała się w ścisłej tajemnicy.
O polskie korony nikt się nie upominał, nawet dwór wiedeński, który protokolarnie przejmował Wawel na początku 1796 roku.
Trwała zmowa milczenia, jednak nie na długo.
Problem polskich koron wypłynął dopiero w roku 1807.
A wiązało się to z pertraktacjami prowadzonymi w Tylży.
Wedle bowiem postanowień traktatu francusko - pruskiego król Fryderyk Wilhelm III zobowiązał się do zwrotu naszych koron.
Jednak i tym razem sprawa przycichła, a problem odłożono ad acta.
Tylko na kilka lat.
Dopiero ostro o regalia upomniał się podczas kongresu wiedeńskiego car Aleksander I, który jako król Polski zażądał od Fryderyka Wilhelma III zwrotu insygniów.
Rozmowy rosyjsko - pruskie w tej mierze były wtedy bezskuteczne, podobnie jak analogiczne pertraktacje prowadzone w roku 1824.
Dużą stanowczość w tej mierze wykazał dopiero car Mikołaj I, który w roku 1835 spotkał się z królem Fryderykiem Wilhelmem III, przypominając - raz jeszcze - sporny problem polskich koron.
Tym razem król pruski postanowił do końca wyjaśnić tę na pozór zagmatwaną sprawę.
Zarządzono - wobec braku insygniów - poszukiwania archiwalne.
Pozwoliły one ostatecznie ustalić los naszych koron po roku 1795.
Okazało się, że sprowadzone z Krakowa polskie insygnia państwowe (...) zostały póżniej z Wrocławia przekazane do skarbca w Berlinie.
Zostało to potwierdzone przez akta skarbca.
Wedle nich bowiem znajdowało się w skarbcu sześć koron.
Tajny minister stanu, książę Wilhelm Wittgenstein wyjaśnił ostatecznie los polskich regaliów.
Wszystkie sześć koron - pisze - w następstwie królewskiego rozkazu udzielonego skarbnikowi tajnemu radcy wojennemu Zenkerowi, zostały dnia 17 marca 1809 roku przez tajnego ministra stanu von Altensteina rozebrane, a następnie gdy J/ego/ Kr/ólewska/ Mość przyjąć raczył do wiadomości rozporządzeniem z dnia 18 czerwca 1811 roku owo zniszczenie dokonane w Królewcu na podstawie ustnego rozkazu, został skarbnik Zenker przez Pana Kanclerza Stanu z dnia 27 lipca 1811 roku wyznaczony, aby dotąd w skarbcu przechowywane, z koron złoto i srebro, wagi 25 funtów 27 łutów, względnie 9 funtów 77,8 łuta przeznaczyć na wybicie monety, kamienie i perły zaś oddać Dyrekcji Handlu Morskiego, która otrzymała zlecenie pozbycia ich.
O wydaniu polskich koron Jego Cesarskiej Mości Cesarzowi Rosyjskiemu Aleksandrowi nie wykryto niczego.
Zaiste niemiecka dokładność i precyzja w zrelacjonowaniu grabieży skarbca koronnego i jego dalszych, jakże smutnych, losów.
Rekapitulując treść powyższych pism, cała sprawa układa się w następujący logiczny ciąg wydarzeń: z początkiem stycznia roku 1809 odesłano z Królewca do Berlina polskie regalia.
Tutaj oszacowano klejnoty na 525 259 talarów.
Było wśród nich: 6 koron ozdobionych częściowo szlifowanymi kamieniami, pozłacane berło z szlachetnymi kamieniami i perłami (...) częściowo bez klejnotów, dalej berło z pokrowcem ozdobionym u góry i u dołu barwnymi szlifowanymi kamieniami, pozłacane berło bez pokrowca, 2 miecze, diamentowy pas od miecza, 2 relikwiarze, złote berło, 2 złote ciężkie łańcuchy, 2 berła i trzy jabłka metalowe.
Wymienione przedmioty wedle zarządzenia z 17 marca 1809 roku przetopiono, fakt ten okrywając tajemnicą.
Następnie, zgodnie z decyzją króla Fryderyka Wilhelma III, wydaną 18 czerwca 1811 roku, złoto uzyskane z naszych insygniów koronacyjnych obrócono na wybicie monet, klejnoty oddano do sprzedaży.
Taki był koniec polskiego skarbca koronnego.
Niemieckie relacje archiwalne (przytoczone wyżej w tłumaczeniu Karola Estreichera) o złupieniu skarbca koronnego potwierdzają współcześni pamiętnikarze, nieraz w swych relacjach różniący się pomiędzy sobą.
Najbardziej obfitująca w szczegóły, lecz nieco konfabulacyjna jest relacja kantora katedralnego Franciszka Ksawerego Kratzera.
Jego zdaniem miejsce przechowywania na Wawelu koron zdradził magazynier zamkowy niejaki Zubrzycki, aczkolwiek dostęp do komnaty, gdzie przechowywano insygnia, był zdecydowanie utrudniony.
Sprowadzono zatem z Wrocławia ślusarza i wzięto się do otwarcia drzwi żelaznych - kontynuuje Kratzer - sobie wskazanych, ale wszystkie usiłowania pana majstra były daremne, czem zniecierpliwiony pan generał Ritz, wpadł na koncept, żeby założyć armatę i kulą drzwi wysadzić; ale go zbił z terminu p. Kowalski margrabia zamkowy, powiadając, że wystrzał armatni może wstrząsnąć sklepienia i wielkie zniszczenia zrządzić w całym zamku.
Przysłano na koniec krakowskiego majstra ślusarskiego Weissa, który obejrzawszy drzwi oświadczył, iż nie ma innego sposobu tylko wyjąć węgar spodni, żeby się człowiek mógł tamtędy przecisnąć i dopiero wewnątrz rygle pootwierać.
Na tem stanęło, wyrąbano próg kamienny, którym wsunął się majster Weiss i poodsuwał krzyżowe rygle, po czym oddalono przytomnych; został tylko p. Hoym, p. Lang, generał Ritz i margrabia Kowalski.
Puzdra, które tam znaleziono zamknięte i zapieczętowane, wsadzono do karety p. Gubernatora i odwieziono do jego mieszkania.
Resztę już znamy.
Korony raz na zawsze przepadły... lecz tylko dla prawdy historycznej.
Natychmiast po grabieży skarbca koronnego zrodziła się legenda polskich insygniów koronacyjnych, trwająca zresztą do dzisiaj.
Wielu wierzy, że korony pozostają w ukryciu, oczekując nowego pomazańca.
Polska jest jedynym europejskim krajem o monarchicznej przeszłości, który nie posiada swoich insygniów koronacyjnych.
Sic transit gloria mundi...
Tekst: Michał Rożek
Źródło: "Dziennik Polski" 22 października 2005 r.