Dworcowa stacja opatrunkowa
W 1914 i 15 roku Kraków położony w bezpośrednim pobliżu walk frontowych stał się głównym punktem szpitalnym dla operującej w Galicji i Królestwie Polskim armii austro - węgierskiej.
Jedną z najważniejszych instytucyi w czasie wojennym są należycie funkcyonujące urządzenia sanitarne, któreby zapewniały chorym i rannym żołnierzom natychmiastową pomoc i ulgę w cierpieniu.
Zarząd armii austryackiej nie pozostał w tyle poza innymi i postarał się o zastosowanie wszystkiego tego, co na tem polu w ostatnich czasach uznano za pożyteczne i wskazane - tak entuzjastycznie o opiece medycznej w c. k. armii pisała w styczniu 1915 r. krakowska prasa.
Kursują więc między linią bojową a spokojną częścią kraju specyalne pociągi sanitarne, należycie we wszystkie potrzeby wyposażone, w większych miastach i miejscach kąpielowych oraz uzdrowiskach urządzono cały szereg szpitali, niektóre obliczone nawet na kilka tysięcy rannych i chorych.
Nie zapomniano także o ozdrowieńcach, dla których przeznaczono między innemi kilkadziesiąt rezydencyi magnackich, gdzie powoli, z dala od gwaru i hałasu wielkomiejskiego mogą przychodzić do zdrowia - czytamy dalej w ''Nowościach Ilustrowanych''.
Również Kraków zapełnił się rannymi przywożonymi w dużych ilościach z frontu.
Rozmieszczano ich w rozrzuconych po całym mieście szpitalach wojskowych, na które zostało zajętych wiele budynków publicznych i szkół.
Szpitale takie urządzono m. in. w gmachach uniwersytetu, w budynkach Starego Teatru, w seminarium duchownym, zakładzie Helclów, w seminarium nauczycielskim na rogu Straszewskiego i Wolskiej i wielu innych.
Sporą część rannych i chorych po wstępnym opatrzeniu odsyłano po pewnym czasie z Krakowa w głąb monarchii.
Zdarzało się też, że wielu lżej rannym udzielano pomocy od razu na krakowskim dworcu, skąd bez odwiedzania któregoś z miejskich szpitali, wysyłani byli w dalszą drogę.
Przez krakowski dworzec kolejowy, zarówno osobowy, jak i towarowy, przesuwały się nieustannie tysiące rannych.
Opiekę nad nimi sprawowała urządzona w obrębie dworca stacya opatrunkowa.
Jak pisała w styczniu 1915 r. krakowska prasa, stacja ta mogła uchodzić za wzór tego rodzaju urządzeń humanitarnych i niejednokrotnie już zyskała sobie uznanie i zasłużone pochwały.
Stacja założona została w dużej mierze dzięki aktywności krakowskiej filii Czerwonego Krzyża, na czele której stał książę Paweł Sapieha oraz dwaj wiceprezesi - naczelny lekarz miejski dr Tomasz Janiszewski oraz radca miejski dr Ludwik Schneider.
Zadaniem stacji było udzielanie pierwszej pomocy rannym i chorym przywożonym z pola walki, zmienianie opatrunków, odstawianie ciężej rannych do miejscowych szpitali, ewentualnie wreszcie kierowanie ich do dalszego transportu w głąb monarchii.
W dzień i w nocy zajeżdżają na krakowski dworzec pociągi z rannymi, którymi trzeba się natychmiast zająć.
Część ich odstawiono do szpitali fortecznych, ponieważ stan ich zdrowia nie pozwalał na dalszą podróż, część zaś po odpowiednim opatrzeniu i pokrzepieniu, nieraz dopiero nazajutrz, wyjechała dalej, do innych szpitali - pisano 9 stycznia 1915 r. w ''Nowościach Ilustrowanych''.
Co ciekawe niewinna relacja z krakowskiego dworca wzbudziła zaniepokojenie wojennej cenzury, która dokonała skreśleń w tekście.
Ówczesnym zwyczajem skreślenia te zaznaczono w gazecie białymi miejscami.
Kierownictwo dworcowej stacji spoczywało w wypróbowanych rękach lekarza wojskowego dr. Sofera.
Pomagali mu doktorzy Aleksandrowicz, Gürtler i Dostal.
Dozór nad całością sprawował starszy lekarz wojskowy sztabowy dr Sulda.
Dniem i nocą chorych pielęgnowały niezmordowane panie komitetowe z krakowskiej filii Czerwonego Krzyża.
Pomagał im cały zastęp wyszkolonych pielęgniarek ze wszystkich sfer społeczeństwa.
Jak wyliczyła gazeta do pomocnego komitetu należały m. in. panie: Pawlikowska, Pareńska, Rettingerowa, Talowska z córką, Bochenkowa, Epsteinówna, Rydlowa, Korzeniowska i Rosenbuschowa.
Bardzo aktywnie działała też sekcja transportowa stacji, do której należało trzydziestu sześciu ochotników pod kierownictwem znanego i cenionego artysty dramatycznego z Krakowa Włodzimierza Miarczyńskiego.
Na czas wojny Miarczyński wypowiedział służbę Melpomenie i zaciągnął się w szeregi pracowników Czerwonego Krzyża.
Pociechę religijną nieśli rannym kapłani ze Zgromadzenia Misjonarzy, księża: Król, Konieczny, Leśniowski i Szymbor.
Kompletu pracowników stacji dopełniał sanitarny i administracyjny personel wojskowy.
Jak zatem pracowała krakowska dworcowa stacja sanitarna?
Oddajmy jeszcze raz głos reporterowi ''Nowości Ilustrowanych'': Służba lekarska i samarytańska funkcyonuje bezustannie, a wszystko idzie tak składnie, jak w zegarku.
Każdy z chorych poddawany jest gruntownemu zbadaniu i traktowany po ludzku, nic też dziwnego, iż wszyscy ci biedacy nie mają po prostu słów uznania dla inicyatorów i wykonawców tego prawdziwie chrześcijańskiego dzieła miłości bliżniego.
Urządzenie i wyposażenie stacyi opatrunkowej w przyrządy, leki i opatrunki nie pozostawia także nic do życzenia, personel lekarski i pomocniczy stoi pod każdym względem na wysokości swego zadania.
Działalność stacji nie ograniczała się wyłącznie do obszaru krakowskiego dworca.
Podczas listopadowych i grudniowych walk w okolicy Wieliczki personel stacji uczestniczył w ratowaniu rannych na linii frontu.
Obecnie zaś pewna część funkcjonariuszy pełniła służbę w Nowym Sączu, jako bardziej zbliżonym do linii bojowej.
Pracy stacji przeszkadzał w sposób wyrażny brak większego szpitala wojskowego w bezpośredniej bliskości dworca, tak aby wagony z ciężko rannymi można było od razu tam odstawiać.
Na przeszkodzie takiemu rozwiązaniu stał brak odpowiedniego budynku.
Nic to jednak, gdyż zarząd stacji rozporządzał wygodną karetką, służącą do przewożenia chorych, miał też do dyspozycji automobile, wozy itd.
Na koniec przytoczymy konkluzję dotyczącą pracy wojskowej służby zdrowia zawartą w relacji ''Nowości Ilustrowanych'': Warto zaś zaznaczyć, że obecnie służba samarytańska nie jest tak lekką, jakby się komu może zdawało.
Pomijając już okoliczność, że każdy kto pielęgnuje chorych musi być przygotowany na bardzo ciężką pracę, nieraz i niewdzięczną, pamiętać nadto trzeba, że każdej chwili narażony jest na zarażenie się jakąś słabością.
Nic też dziwnego, że celem uchronienia personelu szpitalnego od infekcyi poddano wszystkich szczepieniu anticholerycznemu, antiospowemu, antitifusowemu itd.
Słusznie wyraziła się też jedna z pielęgniarek, że dziś każdy z zajętych opieką nad chorymi przypomina królika w zakładzie bakteryologicznym, którego poddano dla doświadczeń różnym szczepieniom.
Tekst: Paweł Stachnik
Cytaty pochodzą z tygodnika ''Nowości Ilustrowane''
Źródło: "Dziennik Polski" 14 stycznia 2006 r.