Masarskie porachunki

 

Kraków nie jest łakomym kąskiem dla badaczy historii ruchu robotniczego.

Wielki przemysł nigdy tu nie dominował i klasy robotniczej dawnymi czasy było w naszym mieście tyle, co kot napłakał.

Klasyczne konflikty pomiędzy pracodawcami a najemną siłą roboczą rozgrywały się na ogół w warsztatach rzemieślniczych.

Równie jednak charakterystyczne i nie mniej pouczające.

W kwestii prawa pracy i stosunków społecznych z pracą związanych c.k. monarchia, jak na owe czasy, była państwem cywilizowanym.

Uchwalano wiele ustaw chroniących interesy pracowników.

Na ile je przestrzegano, to inna sprawa; można jednak było legalnie wobec łamania prawa zaprotestować.

Funkcjonowały inspektoraty przemysłowe jako instancje kontrolne i mediacyjne, do których można się było odwołać, a w ostateczności uciec się do rozmaitych legalnych form sprzeciwu ze strajkiem włącznie.

Wszystkie takie wydarzenia były skrupulatnie odnotowywane, ujmowane w tabele statystyczne i spływały na biurka urzędników c.k. ministerstwa handlu w Wiedniu.

7 grudnia 1893 r. reskryptem tegoż ministerstwa zarządzono znaczące rozszerzenie tej sprawozdawczości, dzięki czemu możemy mieć dziś dość dokładny wgląd w stosunki socjalno - ekonomiczne monarchii, także i Krakowa sprzed stulecia, od roku 1894 do wybuchu wojny.

Dowiadujemy się nie tylko o przebiegu i rezultatach strajków, ale też o ich powodach, o żądaniach strajkujących, o zarobkach i warunkach pracy.

Najczęstszy postulat, co oczywiste, dotyczył wynagrodzenia i czasu pracy.

Były jednak i żądania nietypowe, które dziś mogą wywołać niedowierzanie, jak np. protest piekarzy przeciwko zamykaniu ich podczas nocnej zmiany w piekarni, żądanie usunięcia wychodków z lokali pracy czy postulat osobnych sypialni.

Nie dziwi, jeśli zważymy, że uczniowie i czeladnicy będący na utrzymaniu majstra często sypiali w ośmiu w jednej izbie i po dwóch na jednym łóżku.

Nietypowym, jak na dzisiejsze czasy, a dość częstym powodem strajku (zwycięskiego!) była ''antypatia ku przełożonemu''.

Ogłaszano też strajki solidarnościowe.

W 1896 r. drukarze krakowscy odmówili wykonania zleceń przesłanych ze strajkujących drukarni lwowskich.

Choć czasem ta solidarność posuwała się za daleko.

W 1907 r. 16 kelnerów zaprotestowało przeciwko zwolnieniu z pracy płatniczego, który dopuszczał się nadużyć i które to fakty zostały opisane w gazetach.

Żądali przywrócenia kolegi do pracy, odwołania artykułu w gazetach i cofnięcia sądowej skargi przeciw niemu.

Ponieważ właściciel restauracji nie zgodził się na te warunki, strajkujący solidarnie porzucili pracę i zastąpieni zostali nowym personelem.

Nagminnie zarzewiem pracowniczego buntu był czas pracy.

Często dniówka zaczynała się o godz. 5 rano, kończyła o 10 wieczorem.

Pracodawcy odliczali z niej przerwy na posiłek, głusi byli na apele o płacenie za nadgodziny, czyli tzw. fajrantowe, a praca w niedziele i święta była zjawiskiem nagminnym, na skalę, której dziś gotowi jesteśmy nie dać wiary.

Ale zajrzyjmy do broszurki zatytułowanej ''Niedziela w Krakowie'' pióra jezuity ks. Jana Badeniego.

Dowiemy się, iż nie tylko kupcy, szewcy czy krawcy pracowali w niedzielę.

W niedzielne przedpołudnia funkcjonowały też sądy, a wyższych urzędników skarbówki można było zastać za biurkiem nawet w pierwszy dzień Bożego Narodzenia czy Wielkanocy.

Choć, fakt faktem, niższy personel urzędów zazwyczaj miał wolne; ale jak czytamy: ''w myśl ordynacji służbowej praca urzędnika nie może ograniczać się na godziny urzędowe, ale o ile służba wymaga''.

Pewien adwokat żachnął się na ojczulka Badeniego, gdy ten wspomniał mu, iż w niedzielę rano miast do świątyni pędzi do swej kancelarii: ''Właśnie w niedzielę Żyd, włościanin, kupiec najczęściej szuka porady mecenasa''.

To co w takim razie miał powiedzieć lud prosty, najemny, pracujący?

Ks. Badeniemu anonimowy informator z personelu hotelowego zeznał, iż ''służba całymi miesiącami z domu ruszyć się nie może jak są goście''.

Inny dodał: ''Kiedy była w Krakowie cholera, to wtedy miałem wakacje; dobry był czas, można sobie było spokojnie wyjść, gości nie było na lekarstwo''.

Jednymi z pierwszych, którzy wywalczyli sobie, w roku 1907, prawo do niedzielnego spoczynku, byli czeladnicy masarscy.

Musiało to być wydarzenie niezwyczajne, skoro młódż masarska dzień podpisania porozumienia ze swymi pryncypałami ogłosiła świętem i co roku uroczyście celebrowała.

Po części swe klasowe zdobycze masarze i rzeżnicy zapewne zawdzięczali czupurności i związanej ze swym zawodem - nomen omen - krewkości.

Najczęściej strajkowali piekarze i krawcy, ale dlatego, iż byli notorycznie dyskryminowani, a ich postulaty spełniano połowicznie.

Rzeżnicy i wędliniarze rzadziej, bo byli bardziej stanowczy, co czasem kończyło się tragicznie.

We wspomnianych wyżej statystykach w rubryce ''uwagi'' często spotykamy adnotację: strajkujących wydalono, strajkujący wrócili do pracy.

Z rzadka: aresztowanie, uwięzienie, policyjne lub sądowe ukaranie.

Kryją sie pod tym bijatyki z łamistrajkami, pyskówki, pogróżki pod adresem pracodawców.

W latach 1894 - 1912 było takich przypadków sześć, dość banalnych.

Z jednym wyjątkiem, roku 1910: aresztowań - 12, uwięzienia - 4, zasądzenia sądowe - 3.

Dotyczył właśnie strajku pracowników masarni.

Trzy lata po zwycięskim strajku w marcu 1907 roku czeladnicy masarscy postanowili pójść za ciosem, zgłaszając kolejne postulaty: skrócenie czasu pracy z 13 do 12, a w soboty z 16 do 12 godzin z przerwami na śniadanie i obiad, unormowanie liczby uczniów w stosunku do liczby czeladników i zaprowadzenie święcenia Bożego Ciała.

Memoriał wręczono majstrom 1 marca, dając termin 10 dni na odpowiedż.

Starszyzna zebrała się w domu cechu ''Na Kotłowem'' 9 marca.

Uchwalili zawiadomić czeladż masarską, iż ''pismo jej przyjęto do wiadomości, a póżniej poproszą jej delegatów na konferencyę''.

Tą wymijającą deklaracją czeladnicy poczuli się zlekceważeni.

Już nazajutrz wieczorem co bardziej rozgorączkowani opowiedzieli się za natychmiastowym strajkiem, ale kompromisowo dano majstrom jeszcze jedną szansę i kolejny termin, tym razem trzydniowy.

Odpowiedż nadeszła w określonym czasie, ale nie usatysfakcjonowała, raczej rozdrażniła, adresatów.

Cechmistrz p. Wajda, nie wspominając słowem o żądaniach, zapraszał ich na spotkanie na czwartek, 17 marca.

Dla czeladników było oczywiste, iż zwierzchność gra na zwłokę, chce przenieść negocjacje na termin po Wielkanocy.

Z oczywistych względów był on korzystniejszy dla majstrów szykujących właśnie rozmaite delicje na świąteczne stoły.

Dla ich pracowników przeciwnie, dni przed świętami były najbardziej sprzyjające, by wymóc kolejne ustępstwa.

Każda ze stron miała strategię obliczoną na reakcje klienteli.

Obie liczyły na wsparcie krakowian zainteresowanych żywotnie brakami w aprowizacji.

Nie od dziś wiadomo, że białko zwierzęce to z punktu widzenia polityki społecznej towar ''strategiczny''.

Z niedawnej przeszłości pamiętamy, czym skutkowały w czasach PRL - u niedobory mięsa, wędlin i podnoszenia ich cen.

Dawnymi czasy też dochodziło do ostrych napięć.

W roku 1911 c.k. monarchia była świadkiem fali demonstracji przeciwko drożyżnie.

W Wiedniu doszło do poważnych zamieszek, podpalano budynki, przewracano tramwaje, musiało interweniować wojsko.

Także we Lwowie i Krakowie licznie manifestowano, choć nie tak gwałtownie, przeciw wzrastaniu cen mieszkań i żywności, zwłaszcza mięsa.

Niezależnie od tych awantur magistrat krakowski przez lata notorycznie był wzywany jako rozjemca pomiędzy rzeżnikami i masarzami a ich klientelą.

Raz brało górę lobby producentów i rajcy ogłaszali wojnę celną z sąsiednimi gminami, głównie Podgórzem.

Nocą zamykano szlabany na mostach, w dzień żandarmi kontrolowali furmanki, żądając wysokich opłat za wwóz mięsa i wędlin.

Korzystały ''mrówki'' przenoszące pod ubraniem pęta kiełbas, szynki, boczek i balerony.

W 1911 roku z kolei importowano tańsze mięso z Rumunii - sprawa oparła się nawet o parlament wiedeński - i z Argentyny.

Po sprowadzoną z antypodów tanią wołowinę ustawiały się w jatce przy placu Jabłonowskich długie kolejki.

Poczta pantoflowa doniosła, iż zdaniem większości majstrów konferencja, ani przed, ani po świętach, i tak nie przyniesie żadnych zmian.

Jednomyślnie proklamowano więc solidarny strajk od poniedziałku, 14 marca.

W niedzielę po południu majstrzy masarscy obradowali ponownie w sali ''Na Kotłowem''.

Mimo iż czeladnicy oczekiwali, na zewnątrz na ulicy, rezultatu tych narad, nikt do nich nie wyszedł.

Dowiedzieli się tylko nieoficjalnie, ''z przecieku'', iż cech postanowił nie ustępować, a protest chce zdusić z pomocą łamistrajków.

Na tym stanęło.

W poniedziałek czeladnicy prócz czterech nie stawili się w warsztatach.

Masarze wynajęli rzeżników i masarzy spoza Krakowa, a do policji zwrócili się z prośbą o przymuszenie terminatorów do powrotu do warsztatów, gdzie czas stracony nadrabiano nocą, choć i tak wiadomo było, że nie będą mogli wywiązać się z zamówionych świątecznych dostaw do Wiednia i Pragi, gdzie bardzo sobie chwalono krakowskie wędliny.

Strajkujący w rewanżu rozpoczęli pikietowanie masarni; mimo mediacji inspekcji przemysłowej konflikt narastał.

Nieoczekiwany dramatyczny zwrot nastąpił rankiem 17 marca.

Tego dnia o siódmej rano przed masarnią Bialika w pobliżu Bramy Floriańskiej idący do pracy i niebiorący udziału w strajku 40 - letni czeladnik Wacław Brzezina, Czech, spec od marynowania szynek, został ugodzony w skroń kamieniem rzuconym przez jednego z pikietujących.

Zdążył jeszcze wejść do sklepu i opowiedzieć o zdarzeniu, zanim upadł na podłogę bez przytomności.

Wezwano natychmiast lekarza, lecz pomoc okazała się daremna.

Brzezina zmarł po kilku minutach skutkiem rozległego wylewu śródczaszkowego.

Policja zaaresztowała bezzwłocznie czterech uczestników pikiety.

Wśród nich był Leon Kubicki, sprawca śmiertelnego zamachu.

Okazał się nadto autorem listu z pogróżkami, który poprzedniego dnia przekazała policji żona adresata, masarza Indraszkiewicza.

Pod bramą rzeżni na Grzegórzkach zatrzymano kolejnych czeladników grożących łamistrajkom pobiciem.

Miejsce zwiniętych pikiet pod masarniami zajęły prewencyjnie posterunki policji.

Wobec nieprzychylności mieszkańców miasta kilka dni potem strajkujący skapitulowali, część z nich przywrócono do pracy.

Kubicki trzy miesiące póżniej został skazany za zabójstwo na 4 lata ciężkiego więzienia.

Zapanował spokój, ale pozorny.

Konflikt nie był zażegnany, przybrał inne formy, z ulicy przeniósł się na łamy prasy, ujawniając przy okazji kulisy strajku.

Od fachu rzeżniczo - masarskiego trzymali się z daleka, z oczywistych religijno - rytualnych powodów, Izraelici mający własne, koszerne ubojnie.

Wszyscy zatem pracownicy masarni krakowskich byli chrześcijanami i w sposób naturalny grupowali się w Polskim Związku Zawodowym Chrześcijańskich Robotników, któremu patronowała partia chrześcijańsko- socjalna.

Jej organem prasowm był ''Głos Narodu'', a tego z kolei naturalnymi wrogami były ''Naprzód'' i ''Nowa Reforma''.

Gdy więc ta ostatnia oskarżyła chadeków o podjudzanie do strajku i obciążyła moralną odpowiedzialnością za tragiczny jego finał, ''Głos'' dał upust świętemu oburzeniu: ''Zarówno ''Naprzód'', jak i ''Nowa Reforma'' (dobrana kompania) wystąpiły z całym arsenałem kłamstw i fałszów, które streszczają się w usiłowaniach zwalenia odpowiedzialności za krwawe zajścia na organizację robotniczą chrześcijańsko - socjalną.

Wiemy dobrze, iż socjalistom i liberałom krakowskim jest ona od dawna solą w oku, bo psuje im ''interes'' polityczny.

Poszukują więc troskliwie pretekstu do podburzania opinii publicznej.

Najzabawniejsze jest jednak obłudne oburzenie liberalno - żydowskiego dziennika, który chce pozować na obrońcę społecznego porządku.

Kto zna destrukcyjną działalność ''Nowej Reformy'', jej niesłychaną zmienność przekonań, jej służalczy oportunizm, jej schlebianie tym zawsze prądom, które chwilowo przeważają, wreszcie szkody wyrządzone przez nią sprawie narodowej przez jej podstępną i tchórzliwą taktykę - ten wie, co sądzić o jej pełnych fałszywego namaszczenia tyradach.

Oburzenie ''Reformy'' to figiel starej grzesznicy, która nie mogąc się już rumienić, maluje sobie twarz na czerwono''.

''Reforma'' odparowała nazajutrz; pisząc mniej kwieciście, ale równie zjadliwie: ''nie wchodząc w porachunki przemysłowców masarskich z wydawnictwem ''Głosu'', z którymi, podobno, bardzo dokładnie określone łączyły ich finansowe stosunki...'' sugerowała istnienie skrytych, nie tylko socjalnych, powodów strajku.

Co ciekawe, ''Głos'' ma podobne zdanie w tej sprawie, tyle że sprawców widzi we wrogim obozie: ''Między majstrami masarskimi w Krakowie są tacy, którym rozwój dwóch wielkich pracowni masarskich jest przeszkodą w ich interesach.

Ci panowie, a szczególnie dwóch najmłodszych swoimi intrygami nie mało się przyczynili do wybuchu strajku.

Trzeba to publicznie podnieść.

Na jednym ze zgromadzeń czeladzi robotnicy, zatrudnieni w jednej z małych pracowni, opowiadali, że ich pracodawca, pan S. oświadczył: 80 koron wam dam jak zastrajkujecie''.

Z powodzi inwektyw, wzajemnych oskarżeń i niedomówień wyłania się mimochodem, mglisto, ale czytelnie, jeszcze jeden spiskowy scenariusz masarskiego protestu.

Wydaje się prawdopodobne, iż krewkich czeladników wmanewrowano w strajkową akcję, by osłabić czy wykończyć konkurencję.

Kto z kim był związany, na co liczył, dziś już nie dojdziemy, zresztą nie warto; jaki i komu z tej wiedzy pożytek?

Jedynie nauka, by nie pchać się na oślep, w emocjach w każdą awanturę, tylko dlatego, iż obiecuje przynieść korzyść.

Tekst: Jan Rogóż
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 26 lutego 2006 r.

Zobacz Także

blog You tube facebook Twitter

Kontakt


E-mail: fortyck@fortyck.pl

Fortyck.pl