Szychta na Kurdwanowie
Czym dla współczesnego świata nafta, dla minionej epoki, wieku pary i elektryczności był węgiel.
Poziom jego wydobycia i konsumpcji wyznaczał standardy cywilizacyjne, według jego wskażników określano potencjał ekonomiczny państw.
Na potrzeby przemysłu wybebeszano podziemia ogromnych połaci naszego kontynentu, na innych prowadzono intensywne poszukiwania, w ciągu kilku dziesięcioleci zmieniając całkowicie krajobraz wielu regionów.
Na ziemiach polskich ta gorączkowa dłubanina w trzewiach matki ziemi dotknęła głównie zielony niegdyś, rustykalny Śląsk.
Ale eksploatatorska gorączka ogarnęła znacznie szersze tereny, dotarła nawet pod Wawel, o którym to mało znanym, a właściwie całkowicie zapomnianym fakcie chcemy dziś przypomnieć.
W roku 1913, zaledwie o kilka kilometrów na wschód od krakowskiego Rynku, na terenie, które dziś zajmują blokowiska osiedla Kurdwanów ''stanęła przy drodze, wśród zielonych zbóż i łąk kwiecistych, wieża wiertnicza.
Dziwne ona robi wrażenie.
Naokół ścielą się pola falujące łanami zbóż, w oddali widnieją kominy fabryk w Borku Fałęckim.
Wieża kopalniana stanowi tu rzecz niezwykłą.
Jest ona zwiastunem przemysłu górniczego tuż niemal pod murami Wielkiego Krakowa''.
10 czerwca uroczyście i z wielką pompą została poświęcona i oddana do eksploatacji, a nazajutrz rozpoczęto wiercenia.
Prace prowadziła firma o uznanej renomie, spółka akcyjna ''TePeGe'' - Towarzystwo dla Przedsiębiorstw Górniczych.
Zleceniodawcą poszukiwań była, zawiązana kilka miesięcy wcześniej w Krakowie, Polska Spółka Górnicza.
Udziały w niej wnieśli, w czwartej części, cenieni w fachu inżynierowie górnictwa, profesor geologii UJ Józef Grzybowski, wspierający inicjatywę swym naukowym autorytetem, gmina Wieliczka oraz wielu notabli Krakowa i Podgórza.
Grono więc poważne i zacne, nie żadne hucpiarstwo i oszukaństwo, jakiego w tej branży w owych czasach nie brakowało.
W krótkim czasie zgromadziła na swoje cele niebagatelną kwotę blisko 200 tysięcy koron.
Pod Krakowem - za co ręczą wszyscy znawcy przedmiotu - węgla nie ma.
Wiadomo o tym nie od dziś; praktycznie od czasów, gdy zaczęto wydobywać węgiel na skalę przemysłową.
Pokłady ''karbonu produktywnego'' - jak wówczas mawiano - czyli zdatnych do eksploatacji złóż węgla Śląska i Moraw, najdalej sięgają Krzeszowic i Rudna koło Tenczynka.
Tereny dalej na wschód tylko przez wyjątkowych optymistów podejrzewane były o skrywanie tej cennej kopaliny.
Dlaczego zatem, skądinąd poważne, dysponujące odpowiednią wiedzą i doświadczeniem grono udziałowców zdecydowało się zaangażować swój autorytet i niemałe pieniądze w tak ryzykowne, by nie powiedzieć awanturnicze, przedsięwzięcie?
W porównaniu z innymi potęgami ówczesnej Europy, Wielką Brytanią, Francją i Niemcami, Austro - Węgrami, mimo swych mocarstwowych ambicji, wlokły się w ogonie rozwoju industrialnego.
A na szarym końcu wszystkich ekonomicznych statystyk ck monarchii plasowała się zabiedzona Galicja.
W owych czasach, jak wspomnieliśmy, przemysł węglowy był lokomotywą gospodarki; kto miał ten surowiec w swych granicach - rósł w siłę.
Dla Austrii los nie był łaskawy.
Połowę zapotrzebowania na węgiel trzeba było pokrywać kosztownym importem, głównie z pruskiego Śląska.
By się od niego uniezależnić, rozpoczęto intensywne badania geologiczne.
Ck urzędy górnicze chętnie udzielały zezwoleń na poszukiwania dziesiątkom firm zarejestrowanych w różnych krajach Europy, choć głównie w Niemczech i Francji.
Do Galicji, przekraczając granice monarchii, sięgały śląsko - morawskie pokłady węgla.
Na pograniczu powstały liczne kopalnie - w Jaworznie, Sierszy, Libiążu, Brzeszczach.
Najbliżej Krakowa czynna była kopalnia ''Krystyna'' w Rudnie koło Tenczynka.
Z początkiem XX stulecia zagłębie to, nazwane - przez estymę dla dawnej stolicy - krakowskim, zaspokajało w 10 procentach potrzeby rynku wegla w monarchii.
Pomimo wahań koniunktury i częstych kryzysów branży węglowej krzywa spożycia pięła się w górę.
Węgiel był coraz bardziej potrzebny i coraz droższy.
Na jego cenę wpływały manipulacje niemieckich karteli węglowych, liczne strajki górników, a głównie niewydolność archaicznej infrastruktury transportowej.
Obsługująca ten teren Austriacka Kolej Północna nie sprostała zadaniu jakie przed nią postawiono.
Brakowało wagonów, lokomotyw, bocznic; dostawy były notorycznie spóżnione i nieregularne.
W Krakowie szykowanie zapasów opału na zimę było tematem dyżurnym.
Gdy na przełomie lat 1906/1907 ostra zima sparaliżowała ruch na kolei i ceny węgla poszły dramatycznie w górę, krakowianie trzęśli się z zimna i klęli na czym świat stoi.
Nie potrzeba wielkiego wysiłku, by wyobrazić sobie, jak mogli zareagować na wieść, iż nie jest wykluczone posiadanie pod bokiem, o rzut beretem od Rynku, własnej kopalni, skąd urobek można od biedy przywieżć choćby fiakrem, nawet w worku.
To tak jakby dziś uświadomić automobilistów, iż na Pustyni Błędowskiej trysnęła ropa, a akcje kompanii naftowej rozprowadza AGH.
Oczywiście nikt odpowiedzialny podobnych plotek nie rozsiewał.
Ale w roku 1910 ukazała się drukiem publikacja, która takie nadzieje zdawała się budzić.
I w tym duchu została też odnotowana przez krakowską prasę.
Była to obszerna, starannie opracowana monografia krakowskiego zagłębia węglowego.
Część stricte geologiczną, najobszerniejszą, opracował prof. Grzybowski.
Pozostałe rozdziały poświęcone były ekonomicznym, społecznym, politycznym aspektom rozwoju przemysłu węglowego.
Z licznych wykresów, statystyk, map wynikało niezbicie, iż eksploatacja złóż węglowych i odkrywanie dalszych w tym zakątku Galicji jest dlań unikalną szansą rozwoju, wyjściem z cywilizacyjnej zapaści.
Jednak opracowanie profesora Grzybowskiego w kwestii, czy ma sens rozszerzanie poszukiwań na tereny położone na wschód od Krzeszowic odpowiedzi jednoznacznej nie dawało.
Jego sądy były ostrożne, optymizm umiarkowany.
Ale nieoczekiwanie w roku 1912 prof. Grzybowski ogłosił w Wiedniu, w języku niemieckim, artykuł, w którym zajął już stanowisko bardziej zdecydowane.
Wywody profesora streściła krakowska prasa.
Rzetelnie czy też życzeniowo to sprawa drugorzędna.
Istotny był efekt tych artykułów - w lud poszła wieść, iż Kraków leży na węglu.
''Nasi polscy geologowie twierdzili od lat wielu, że formacya węglowa rozciągać się musi daleko na wschód.
Profesor geologii UJ J. Grzybowski w roku 1909 wykazał, że rozciąganie się węglowej formacyi aż poza Kraków, jest wprost naukowym postulatem - czytamy kategoryczne stwierdzenia w krakowskich ''Nowinach''.
- Zdaniu innych geologów, że formacya węglowa sięga na wschodzie tylko do geograficznego południka krzeszowickiego przeczą wiercenia na wschodniej granicy pruskich terenów, w Przegini Narodowej i Duchownej, Czułówku i Brzeżnicy.
Wsie te leżą bowiem na południku krzeszowickim, a zamiast natrafić na koniec zagłębia, odwierty przebiły cały szereg grubych pokładów węglowych.
Jeszcze dobitniej zadały kłam tej teorii wiercenia w Rącznej pod Liszkami, leżące 6 km na wschód od domniemanej wschodniej granicy zagłębia.
Wiercenie w Rącznej, doprowadzone do głębokości przeszło 650 m nie doszło jeszcze do dna formacyi węglowej, a znalazło kilka pokładów węgla doskonałej jakości.
Jeszcze dokładniejsze dane formacyi węglowej pod Krakowem, na podstawie ostatnich odkrywek, zebrane są w najnowszej pracy profesora Grzybowskiego, w której wskazuje on na najdogodniejsze punkty do wierceń: Kurdwanów, Wola Duchacka, Przegorzały i Witkowice, a nawet określa głębokość, w której należy spodziewać się formacyi węglowej''.
Trzeba było nie być patriotą, by po takim artykule pozostać biernym.
Tym bardziej, iż opinie Grzybowskiego odnotowała też prasa niemiecka i niemal natychmiast zareagowały niemieckie firmy poszukiwań górniczych.
Do urzędu górniczego w Krakowie zaczęły spływać wnioski o koncesje na wiercenia w okolicach Krakowa, a właścicielom tych gruntów składano atrakcyjne propozycje ich zbycia.
Galicjanom nadarzyła się więc wyjątkowa okazja, by nadzieje na odmianę losu połączyć z demonstracją patriotyzmu.
Powstała Polska Spółka Górnicza, jako odpór pruskiej pazerności i zarazem manifestacja polskiej przedsiębiorczości.
Miejsce pierwszego inauguracyjnego odwiertu wybrano w Kurdwanowie.
Nieprzypadkowo.
Znajdowała się tam już, głęboka na 180 metrów studnia, wywiercona podczas poszukiwania wody dla Podgórza.
''Według geologów, którzy zajmowali się badaniem tych terenów, pokłady węgla mogą być już na głebokości 260 metrów.
Za jakieś dwa miesiące będzie można wiedzieć to dokładnie - radowali się na zapas reporterzy krakowskich dzienników.
- Trzeba sobie zdać sprawę jakie olbrzymie znaczenie miałaby taka kopalnia dla miasta i dla całej okolicy.
Przede wszystkim mielibyśmy w Krakowie, zaraz niemal poza bramami miasta, SWÓJ węgiel, oczywiście z powodu bliskości tani.
A z tego samego powodu cała okolica Krakowa w niedługim czasie stałaby się fabryczną w całym tego słowa znaczeniu.
Otwiera to dla miasta i dla całej okolicy zupełnie nową, wspaniałą przyszłość.
Pracom więc w Kurdwanowie, mającym tak olbrzymie znaczenie dla Krakowa i okolicy, zasyłamy serdeczne ''Szczęść Boże!'' dając wyraz szczeremu zadowoleniu, że akcja, zmierzająca do uratowania naszych terenów węglowych przed zachłannością pruską, w ten sposób naszymi siłami, kooperatywą społeczną, weszła na właściwe tory''.
10 czerwca wczesnym popołudniem ''udziałowcy, licznie zaproszeni goście, reprezentanci prasy i świata przemysłowego przybyli powozami na miejsce wiercenia.
Kierownik szybu, inż. Szydłowski z niezwykłą uprzejmością objaśniał przybyłym szczegóły techniczne wierceń.
Po obejrzeniu szybu, wszyscy zebrani udali się na wzgórze ponad szybem, gdzie zasiedli do suto zastawionego stołu.
Głos zabrał mecenas Iskrzycki i przedstawiwszy pokrótce dzieje powstania spółki i znaczenie wierceń, wychylił toast na cześć prasy, jako najdzielniejszej orędowniczki przemysłu.
Ten sam toast wniósł inż. Schmidt z Krzeszowic.
Wśród biesiady toastowali dalej prof. Mianowski na inicjatorów spółki: inż. Schmidta i mecenasa Iskrzyckiego.
Potem imieniem przedstawicieli prasy przemówił redaktor Rączkowski.
Następnie toastował mecenas Iskrzycki na cześć dyrektora kasy powiatowej pana Strzyżowskiego, który spółkę wsparł finansowo oraz profesora Grzybowskiego, który dał jej oparcie naukowe.
Dyrektor Strzyżowski z kolei podniósł zasługi inż. Koszki i inż. Hromka około doprowadzenia tego dzieła do skutku.
Dalej toastował kierownik szybu pan inż. Szydłowski na pomyślność przedsiębiorstwa i wzniósł zdrowie robotników, w ręce werkfuhrera pana Munnicha.
Po tym toaście odezwała się syrena szybu, a zebrani wznieśli górniczy okrzyk: ''Szczęść Boże!''.
Po bankiecie towarzystwo pełne optymizmu, w różowych humorach powróciło do miasta.
''Wśród zielonych zbóż i łąk kwiecistych'' pozostała tylko skacowana brygada werkfuhrera Munnicha.
Nazajutrz zapuścili świdry w kurdwanowskie margle i iły.
Jak długo wiercono i do jakiej głębokości - nie doczytałem.
Brak też doniesień, co znaleziono na dnie tej dziury.
Ale chyba nic szczególnego.
Gdyby coś tam było, zapewne byśmy wiedzieli.
Tekst: Jan Rogóż
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 5 marca 2006 r.