Czerwony Kasztelanic
Krwawym epilogiem powstania krakowskiego z roku 1846 - zatem równe sto sześćdziesiąt lat temu - była tragiczna śmierć Edwarda Dembowskiego, typowego rewolucjonisty - idealisty.
Ten ceniony w swoim czasie krytyk literacki, znakomity publicysta, znany był przede wszystkim z działalności społecznej i rewolucyjnej.
Czerwony Kasztelanic, jak nazywano Dembowskiego, należał do lewicy społecznej w Królestwie Polskim (Kongresowym), stając się czołowym działaczem Związku Narodu Polskiego, tajnej organizacji spiskowej.
Za tę działalność groziło mu aresztowanie, przeto udał się do Poznania, znajdującego się na terenie zaboru pruskiego, skąd szybko został - w roku 1844 - wydalony.
Rok póżniej przybył, jako emisariusz, do Galicji, aby tu właśnie doprowadzić do powstania.
Gdy 24 lutego 1846 roku wybuchło w Krakowie powstanie, Dembowski został sekretarzem jego dyktatora Jana Tyssowskiego.
To dzięki staraniom naszego rewolucjonisty niezwłocznie ogłoszono dekrety o zniesieniu pańszczyzny i przywilejów stanowych szlachty.
Dembowski głęboko wierzył w potęgę powstania ludowego, wielkiej ruchawki z udziałem przede wszystkim chłopstwa, ''soli tej ziemi'', jak pisał.
Idealista Dembowski ciągle myślał o pozyskaniu włościan dla narodowej sprawy i powstania, zamierzał też wykorzystać niebagatelny wpływ kleru na lud i w tym to celu zorganizował 27 lutego 1846 roku procesję, która miała iść od wsi do wsi i nawoływać do przyłączenia się chłopów do rewolucji przeciw austriackiemu zaborcy.
Dzień był pochmurny i ponury.
Padał deszcz.
Pod wodzą Dembowskiego ruszyła z Krakowa procesja.
Badacz dziejów Krakowa - Józef Wawel - Louis - w opublikowanej w roku 1896 pracy pt. ''Kronika rewolucji krakowskiej'' zanotował: (...) zgromadzili się o godzinie 3 z południa w kościele N.P. Marii (Mariackim).
W samej rzeczy zebrało się w oznaczonym czasie i miejscu przeszło 40 księży i zakonników, liczny zastęp pobożnych i mnóstwo ochotników do niesienia chorągwi kościelnych.
Dembowski ubrany w sukmanę chłopską, w krakusce na głowie, przy pałaszu i z pistoletami za pasem, wziął w rękę wysoki krzyż i stanął na czele procesji (...), śpiewając nabożne pieśni, udano się przez Rynek i ulicę Grodzką do Podgórza.
Przed mostem Podgórskim nastąpiło, na szczęście, małe ochłodzenie.
Kilku księży i większa część publiczności powróciła do domów.
Pozostali weszli do Podgórza, a przywitani serdecznie przez miejscową ludność udali się do kościoła dla odebrania błogosławieństwa na dalszą drogę.
(...) Pozostali w kościele i przed kościołem śpiewali jeszcze suplikacje i rozchodzili się z wolna po rynku, gdy nagle usłyszano coraz gęstsze strzały w stronie kościoła i ujrzano strzelców biegnących cwałem przez ulicę Księżą na rynek z okrzykiem: Uciekajcie, Austriacy idą!
W mgnieniu oka zerwało się zamieszanie trudne do opisania.
Wszyscy poczęli krzyczeć, uciekać, chronić się do pobliskich domów lub tłoczyć w ulicę Mostową, by dostać się przez most do Krakowa.
(...) Na wylocie ulicy Rękawka, gdzie póżniej istniała głośna restauracja Leopolda, rozegrał się ostatni, lecz straszny akt krakowskiego dramatu.
Procesja, ujrzawszy wojsko, przestała śpiewać, a rzucając na ziemię chorągwie i krzyże poczęła biegnąć ku drzwiom kościoła, by się dostać jak najprędzej do wnętrza.
Niektóre osoby i eskorta procesji dla dodania sobie i innym odwagi zaczęli wołać hurra!, strzelce zaś dali ognia do żołnierzy.
(...) Każdy uciekał, gdzie go oczy poniosły, lecz do ucieczki nie było sposobności i miejsca (...).
Kto biegł ku rynkowi, padał od kuli lub był schwytany przez żołnierzy.
Dembowski ująwszy w rękę chorągiew cofnął się o kilkanaście kroków w tył na wzgórek i wywijając chorągwią wołał, ażeby skupiono się około niego.
W tej chwili padł jednak na ziemię ugodzony strzałem.
Kompania (...) poszła naprzód z bagnetem w ręku dla przeszkodzenia zebraniu się powstańców na nowo i wtedy Dembowski, jeżeli wskutek strzału od razu nie wyzionął ducha, z innymi leżącymi na ziemi bagnetami zakłuty został.
Taka, a nie inna, wersja wydarzeń i śmierci Edwarda Dembowskiego utrwaliła się w historii i legendzie.
Nieco inną wersję śmierci Czerwonego Kasztelanica przekazała w roku 1911 Maria Stecka, publikując swoją relację o tej tragedii na łamach ''Przeglądu Historycznego''.
Stecka oparła swoje informacje na relacji Adama Rawicz - Siedmiogrodzkiego, uczestnika pamiętnej procesji.
Jego zdaniem powstańcy doszli aż do cmentarza w Wieliczce, ale jako że zapadła noc, postanowili powrócić do Podgórza.
Tymczasem od strony Mogilan podeszli Austriacy.
Część żołnierzy obwarowała się na Krzemionkach, strzelając na oślep do powracającego tłumu.
Sam Dembowski zbiera kilku strzelców, wyprzedza procesję dążąc do Rynku, aby tam połączyć się z powstańcami.
Tymczasem zastąpili mu drogę Austriacy.
W okolicy rynku doszło do walki wręcz.
Dembowskiego rozbrojono i zaprowadzono w kierunku podgórskiego kościoła, do stojącej tam austriackiej kompanii rezerwy.
Dembowski kilka kroków szedł z nimi spokojnie, po czym znienacka wyrywa się jednemu z żołnierzy karabin, usiłując uwolnić się z rąk Austriaków.
W tym momencie jeden z żołnierzy strzelił do niego, przeszywając go kulą.
Dembowski padł na ziemię i po trzykroć został przebity bagnetem.
Siedmiogrodzki swoją relację przekazał trzynaście lat po tych tragicznych zajściach, w liście pisanym w roku 1859 do Anieli Dembowskiej, wdowy po Edwardzie.
Spora część krakowian uznała to nieszczęsne wydarzenie za pospolitą ruchawkę, czemu dał wyraz ówczesny pamiętnikarz Kazimierz Girtler, kreśląc te słowa: Wyszło z tą procesją różnych zapaleńców wielu, między innymi głównie jakiś Dembowski, który w czasie tych wypadków znaczną odgrywał propagandzisty demokratycznego rolę.
Już w marcu 1846 roku śmierć Dembowskiego przeszła do narodowej legendy.
Wielu uważało, że Dembowski przeżył i przebywa na granicy węgierskiej, to znowu że bawi w Londynie lub też w chłopskiej sukmanie agituje na terenie zaboru austriackiego albo rosyjskiego do powstania ogólnonarodowego.
Informacje te powielano niemal powszechnie.
Najczęściej stugębna plotka głosiła, że Dembowski przygotowuje nową rewolucję, przebywając w ukryciu na terenie Galicji.
Wszystkie te pogłoski zaniepokoiły austriacką policję i władze postanowiły wyjaśnić tę zagadkę, zdobywając konkretne dowody śmierci Czerwonego Kasztelanica.
Dowodem koronnym fałszywości tych plotek miało być ciało zmarłego.
Na podgórskim starym cmentarzu usypana była zbiorowa mogiła ofiar masakry z 27 lutego 1846 roku.
W kwietniu mogiłę rozkopano, sprowadzono z więzień uczestników słynnej procesji i kazano im przy świadkach zidentyfikować zwłoki Dembowskiego, które ze względu na porę roku i raptem dwa miesiące od śmierci powinny się znakomicie zachować.
Wedle naocznego świadka Władysława Ludwika Anczyca i Ludwika Bogackiego - wydobywano zwłoki, obracano na wszystkie strony, oglądano, stawiano na nogi i audytor zapytywał: czy nie poznajemy zwłok Dembowskiego.
Nakazana przez austriackie władze ekshumacja dała zdecydowanie wynik negatywny.
Nikt z zebranych nie był w stanie rozpoznać ciała Dembowskiego, co przyczyniło się do podtrzymania pogłosek zaprzeczających jego śmierci.
Znany był też w Krakowie jeszcze jeden przekaz związany z tragiczną śmiercią Czerwonego Kasztelanica.
Otóż w rodzinie Estreicherów - a informację tę zawdzięczam memu Mistrzowi prof. Karolowi Estreicherowi juniorowi - istniał przekaz rodzinny, jakoby śmiertelnie ranionego Dembowskiego zabrała do chałupy jedna z rodzin podgórskich.
Obawiając się represji ze strony Austriaków, Dembowskiego uduszono i potajemnie pogrzebano.
Jedno jest wszak pewne, że w kwietniu 1846 roku - podczas ekshumacji połączonej z wizją lokalną - nikt nie znalazł zwłok Dembowskiego, które przy lutowej i marcowej aurze w naszym klimacie winny się doskonale zachować.
Dembowski nie spoczął w zbiorowej mogile powstańczej.
Zatem gdzie?
Tego nie wiemy.
Nam pozostają jedynie poszlaki.
Ale czy w historii wszystko jest do wyjaśnienia?
Przed wielu laty współczesny tym tragicznym wydarzeniom i świadek ekshumacji - Władysław Ludwik Anczyc - tak pisał:
Znacie człowieka, co zaparł siebie,
Co dla Ojczyzny, braci, wolności
Przebiegł pół świata o suchym chlebie:
Wyrzekł się żony, dziatek, miłości,
Co mu wiatr zasiekł wychudłe lica,
Chlebem powszednim - cierpienia, troski,
Uściskiem - stryczek, grób, szubienica,
To emisariusz EDWARD DEMBOWSKI.
Co za to wszystko w chwili skonania,
Chce tylko słyszeć - dzwon Zmartwychwstania!
Ku upamiętnieniu krwawych wydarzeń roku 1846 znany wówczas rzeżbiarz Władysław Oleszczyński wybił medal wyobrażający Szelę i kanclerza Metternicha.
Objaśnienia w języku francuskim napawały grozą.
Wokół głowy Szeli czytano: Posłaniec piekła i herszt rzezi, zaś pod orłem na banderoli: Zgrozie i przekleństwu świata, zaś u dołu medalu - D.O.M. Obywatelom galicyjskim okrutnie pomordowanym w lutym 1846.
Całości kompozycji dopełniały dwa kartusze: Na lewym kartuszu dano inskrypcję: Narzędzia polityki szatańskiej: Ferdynand I, Krieg, Breinl, Bernet, Castigilioni, Benedek.
Na prawym kartuszu: Galicji zbójcy i oprawcy: Milbacher, Chomiński, Osterman, Sacher, Przybylski, Schayer.
Fredro staruch, u schyłku życia, będzie pisał wiersze polityczno - katastroficzne, stanowiące sumę jego gorzkich przeżyć z pamiętnego roku 1846:
Ojczyzna... Wolność... Wiara... słowa święte!
Natchnieniem Boskim w kolebce poczęte,
Faryzeuszów splugawiły usta
Stając się hasłem łotra i oszusta.
Mord waszym celem, rozbój i pożoga!
Już nie wierzycie i w samego Boga!
A jednak w łasce niezmienny pan panów
Nie ciska gromu w to gniazdo szatanów.
Tekst: Michał Rożek
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 8 lipca 2006 r.