Bunt w cygarfabryce

 

Z krajobrazu miast znikają stare zakłady przemysłowe; wyprowadzają się po unowocześnieniu za rogatki, na obrzeża metropolii.

Opustoszałe hale i budynki zajmują nowi lokatorzy, najczęściej adaptując je na centra handlowe.

W ten sposób skasowano Solvay, tereny miejskiej rzeżni wkomponowano w pasaż handlowy ''Galerię Kazimierz''; uchowała się tylko w dawnym układzie architektonicznym zajezdnia tramwajowa na ul. Wawrzyńca, gdzie powstało muzeum inżynierii miejskiej.

Na szansę drugiego postindustrialnego życia oczekują także położone o rzut beretem od krakowskiego Rynku, u zbiegu Dolnych Młynów i ulicy Czarnowiejskiej, opuszczone przed dwoma laty przez koncern Philip Morris hale fabryki monopolu tytoniowego, sławnej krakowskiej cygarfabryki.

Została uruchomiona w roku 1871 za prezydentury Józefa Dietla w ramach jego ambitnego programu ożywienia przemysłu i przełamania gospodarczej stagnacji Krakowa.

W staraniach tych o uruchomienie rządowych zakładów tytoniowych rajcy krakowscy posługiwali się m. in. argumentem związanym z planowaną rozbudową Twierdzy Kraków, w której stacjonować miało docelowo 12 tysięcy żołnierzy i oficerów.

Żołnierzom w służbie zasadniczej wojsko zapewniało stały przydział tytoniu, wojakom zawodowym i wyższym szarżom sprzedawano go po preferencyjnych cenach.

Był to więc wcale pokażny rynek zbytu machorki, co w pełni uzasadniało lokalizację fabryki na terenie miasta.

W mizernie uprzemysłowionym Krakowie był to przez lata największy zakład pracy, zatrudniający na początku XX stulecia ponad 1000 osób, przede wszystkim kobiet i dziewcząt, dla których oferta pracy w owym czasie była nad wyraz skromna.

Pracowało ich w cygarfabryce - noszącej oficjalną nazwę Kaiserliche Koenigliche Tabakfabrik - blisko 900.

Wśród nich zapewne też sławna z krakowskich wodewili ''królowa przedmieścia'', Mańka z Czarnej Wsi.

W lipcu 1896 roku sławne stały się wszystkie panie z cygarfabryki nie tylko w mieście, ale w całej Galicji, a to za sprawą strajkowej awantury, jednej z pierwszych na tak dużą skalę, a na pewno pierwszej z udziałem li tylko przedstawicielek płci pięknej.

Otóż krakowska rządowa fabryka cygar i papierosów postanowiła sprowadzić, używane już w innych fabrykach rządowych w Austrii, maszyny do wyrobu najlichszego gatunku papierosów, zwanych ''drama'', sprzedawanych po cencie za sztukę.

Maszyna taka wyrabiała około 100 000 sztuk papierosów na dzień roboczy.

Pierwsze maszyny sprowadzono do fabryki krakowskiej wraz z monterem i instruktorem Niemcem, nieznającym języka polskiego, w połowie lipca.

Próbny rozruch miał miejsce 30 lipca.

''Kiedy jedną z maszyn puszczono w ruch - czytamy na łamach ''Czasu'' - robotnice zajęte przy maszynie pod pozorem, iż nie mogą się porozumieć z Niemcem maszynistą, odstąpiły od zajęć i zajęły nieprzychylną postawę wobec zarządu fabryki''.

Ich śladem poszły następne.

''Nieprzychylna postawa wobec zarządu'' przejawiła się w wybiciu okien w hali, w której umieszczono maszynę i usiłowaniu jej uszkodzenia.

''Zarząd wszakże, przewidując dalsze wybuchy niezadowolenia, poustawiał wewnątrz izby deski ochronne około maszyny i okien tak, iż w rezultacie wyrządzona przez robotnice szkoda była nieznaczną''.

Przezorność zarządu była usprawiedliwiona, bo wartość jednej takiej maszyny wynosiła około 30 000 złotych reńskich.

Spanikowana tym aktem demolki dyrekcja fabryki zażądała telefonicznie pomocy policji.

Niebawem przybył też komisarz wraz z patrolem i rozpoczęło się przesłuchiwanie wzburzonych robotnic, które porzuciwszy stanowiska pracy, wiecowały na podwórzu fabryki.

Ich delegatki oświadczyły, iż żądają usunięcia maszyn, bo grożą im pozbawieniem zarobku.

Zarząd wypierał się takich intencji, tłumacząc, iż na razie nie ma mowy o wydalaniu już zatrudnionych robotnic; mogą one bowiem być przeniesione do innych zajęć, a głównie do wyrobu cygar, ''którego w krótkim czasie się nauczą i skutkiem tego nie tylko nie poniosą uszczerbku w dotychczasowym zarobku, a mogą nawet wyższy uzyskać''.

Reporterom krakowskiej prasy ciekawym powodu awantury wyjaśniono, iż papierosy drama - do których wyrobu zainstalowane zostały owe maszyny - krakowska fabryka sprowadza, w ilości co najmniej 4 milionów sztuk na miesiąc, z Hamburga, gdzie stale za pomocą podobnych maszyn są wyrabiane.

Modernizacja parku maszynowego nie miała bynajmniej na celu umniejszenie zarobku robotnic krakowskich, lecz wyłącznie interes samej fabryki krakowskiej, polegający na oszczędzeniu kosztów transportu.

Każda zresztą z tych maszyn do obsługi potrzebowała co najmniej 20 wprawnych robotnic.

Część robotnic zadowoliła się tymi wyjaśnieniami, większość jednak pozostała nieufna i nie ustąpiła z podwórza fabrycznego, toteż zarząd z obawy kolejnych ekscesów zażądał stałej obstawy policji; nadto telegraficznie zawiadomił o zajściu zwierzchność w Wiedniu.

Uzyskano zapewnienie, iż nazajutrz przybędzie ze stolicy monarchii delegat centrali ck monopolu ''dla rozpatrzenia się w sytuacji i poczynienia dalszych zarządzeń''.

Istotnie, 31 lipca na Dolnych Młynów pojawił się radca skarbowy pan Musil, z głównego zarządu monopolu tytoniowego, ''celem zbadania życzeń robotnic i wydania stanowczych zarządzeń''.

Stanowczość ta objawiła się w postaci ultimatum: jeśli większość robotnic upierać się będzie przy żądaniu demontażu maszyn, rząd gotów jest wstrzymać całkiem produkcję fabryki krakowskiej i zwolnić personel; zdaniem dyrekcji wiedeńskiej sprowadzone maszyny są bowiem niezbędne ''i wcale nie pozbawiają rąk ludzkich zarobku w tej mierze, jak to sobie wystawiają podmawiane najmłodsze i najmniej doświadczone z robotnic''.

Grożba najwidoczniej poskutkowała, bo komitet strajkowy zmienił front, zapewniając dyrekcję, iż główną przyczyną zajść nie była obawa utraty pracy, a nieprzyzwoite zachowanie montera maszyn, Niemca, który nie umiejąc po polsku, zirytowany na robotnice, że go nie rozumieją, ''w niewłaściwy sposób objawiał swoje niezadowolenie.

Nie maszyny niszczyć, lecz tego Niemca poskromić chciały robotnice fabryczne i dlatego rzucały w niego kamieniami, którymi stłukły przy okazji szyby w izbie, gdzie był ów Niemiec''.

''Czas'', przekazując czytelnikom ową relację z negocjacji radcy Musila z dziewczętami z cygarfabryki, dorzuca swój komentarz: ''Jeżeli informacja ta jest słuszną i prawdziwą, dziwić się należy zarządowi fabryki, iż dopuścił do bezpośredniego zetknięcia się owego Niemca z robotnicami, które jego komendy nie rozumiały, bo po niemiecku nie umieją.

Należało, aby był ktoś dokładnie tłumaczył żądania montera na polską mowę.

Przede wszystkim szkoda, iż Niemiec zachowywał się niewłaściwie.

A pan delegat z Wiednia przybyły ku uśmierzeniu sprawy, także nic po polsku nie rozumie''.

Należy domniemywać, że jednak korzystał z pomocy tłumacza i ostatecznie chyba się dogadał z rozjuszonymi krakowiankami, bo już w następnych wydaniach krakowskich gazet do sprawy strajku nie wracano.

Nic też nie wiadomo, by w krakowskich trafikach zabrakło machorki.

Tekst: Jan Rogóż
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 3 grudnia 2006 r.

Zobacz Także

blog You tube facebook Twitter

Kontakt


E-mail: fortyck@fortyck.pl

Fortyck.pl