A on do wojska był przynależniony...
23 sierpnia 1793 roku władze rewolucyjne
Francji przyoblekając w konkret zasadę,
iż '' życie obywatela należy do Republiki'',
ogłosiły dekret ''o powszechnym obowiązku
służby wojskowej''.
Dotyczył wszystkich mężczyzn zdolnych do
noszenia broni pomiędzy 18. a 40. rokiem
życia.
Siła armii francuskiej wprawdzie nadal głównie
opierała się na dawnych zaciężnych oddziałach
armii królewskiej i licznych ochotnikach,
ale w braku wymaganego zaciągu dobrowolnego
obywatele zobowiązani byli do jego uzupełnienia.
Dzięki temu zarządzeniu Francuzi mogli naprzeciw
wielonarodowym oddziałom koalicji antyfrancuskiej
liczących 400 tysięcy żołnierzy wystawić
blisko 700 - tysięczną jednolitą armię ożywioną
duchem patriotyzmu, zorganizowaną w duże
związki taktyczne - brygady, dywizje i armie
- o znacznej sile bojowej.
Przymus służby wojskowej okazał się więc
cennym wynalazkiem.
Kilka dziesiątków lat póżniej obowiązkowa
służba wojskowa stała się udziałem młodych
ludzi prawie we wszystkich krajach Europy.
Najpóżniej zrozumieli to Austriacy, po batach,
jakie dostali od Prusaków w bitwie pod Sadową
w 1866 r.
Ostatecznie 5 grudnia 1868 roku Najjaśniejszy
Pan, cesarz Franciszek Józef I, ''za zgodą
obu Izb Rady Państwa uznał za stosowne''
podpisać ustawę ''urządzającą rodzaj i sposób
wypełniania obowiązku służby wojskowej w
swych królestwach i krajach''.
Od tego dnia kolejne roczniki młodych poddanych
cesarza, dwa razy w roku, wiosną i jesienią
stawały do ''asenterunku'', jak to mawiano
w Galicji spolszczając niemieckie: ''assentiren''
- spróbować, uznać za zdatnego do wojska.
Służyć mieli ''wszyscy zdolni do noszenia
broni'', ale oczywiście - jak to zawsze
i wszędzie bywa - nie wszyscy z tej zdolności
chcieli robić użytek.
Woleli raczej przyglądać się paradom wojskowym,
niż samemu dżwigać ''giwera'' i tornister.
Chwytano się więc rozmaitych sposobów -
które tu opiszemy - by uniknąć wcielenia
do armii i wątpliwego zaszczytu umierania
za Najjaśniejszy Majestat.
Przyjrzyjmy się jednak na początek procedurze
asenterunku.
Oddajmy głos pisarzowi Kazimierzowi Chłędowskiemu,
który wiele lat spędził w c.k. służbie urzędniczej
i w swej karierze odnotował także piastowanie
funkcji komisarza rządowego do spraw rekrutacyjnych
w Złoczowie, powiatowym miasteczku galicyjskim:
''Rekrutacja, pobór do wojska, jedna z najnieprzyjemniejszych
czynności, jakie w życiu miałem do przeprowadzenia.
Listy zdolnych do poboru były już gotowe,
komisja złożona ze starosty, kilku wojskowych,
dwóch lekarzy, delegata rady powiatowej
i mnie jako rządowego referenta, została
zamianowaną.
Na lokal do rekrutacji wybrano jakiś zajazd,
mający kilka dużych izb, a w jednej z nich
ustawiono kilka stolików, kilkanaście krzeseł
i instrument w kształcie małej szubienicy,
będący miarą wojskową.
W marcową szarugę czynność się rozpoczęła;
przede mną leżała wielka księga zawierająca
listy poborcze, obok mnie siedzieli pan
major i starosta, a po izbie chodziło kilku
niższych wojskowych, lekarz powiatowy i
jakiś posiwiały już w tego rodzaju zajęciach
lekarz wojskowy.
Przy mnie stanął wojskowy feldfebel i według
abecadła wywoływał nazwiska.
Pierwszy, o ile sobie przypominam, był Żyd
Mordko Apfelbaum; postaci Apollina nie miał,
suknie swoje musiał pozostawić w drugiej
izbie, w której delikwentów rozbierano,
i szedł w stroju adamowym, skurczony, trzęsący
się z zimna i strachu.
Pod miarą nie miał ochoty stanąć, dopiero
silne pchnięcie prowadzącego go żołnierza
przekonało go o smutnej konieczności.
Gdy jednak stanął przy słupie, tak się skurczył,
tak grzbiet zginał i kolana naprzód wypinał,
aby o ile możności niższym się wydawać,
aniżeli był w istocie, i nie dostać głową
do potrzebnej miary.
Stojący koło niego feldfebel tak potężnego
dał mu w bok szturchańca, że biedna Żydzina
od razu się wyprostowała i o kilkanaście
cali urosła.
Następował drugi, trzeci; a ten drugi miał
rupturę, a trzeci chorobę, o której nie
wiedziałem, rodzaj rybiej łuski na nogach;
zaledwie dwudziesty lub trzydziesty był
podobny do zdrowego, dobrze wyżywionego
i utrzymanego człowieka.
Nie miałem dotąd wyobrażenia, że ród ludzki
jest taki brzydki, taki zdegenerowany, tak
rozmaitymi przygnębiony chorobami.
Po każdym dniu rekrutacyjnym byłem przejęty
obrzydzeniem; a pobór do wojska był jeszcze
idealną czynnością w porównaniu z rozpatrywaniem
starych, najczęściej powyżej 60 lat mających
ojców rodziny, którzy w tym celu musieli
być uznanymi za niezdolnych do pracy, aby
ich synowie byli uwolnieni od wojska.
Tutaj galeria brzydoty i obrzydliwości przechodziła
już najbardziej spaczoną imaginację''.
Udawanie chorego czy kaleki to sposób najprostszy
i mało skuteczny.
Najlepiej, gdy nie dawało się w ogóle lekarzowi
możliwości wyrokowania: tauglich - untauglich;
zdatny - niezdatny: ''Jako główny depozyt
oddano mi tak zwane Stellungslisten, spis
obowiązanych do służby wojskowej, wynoszący
kilka tysięcy nazwisk.
Zwróciło to moją uwagę, że na tych listach
częściej, jakby się spodziewać można, powylewany
był atrament i to w taki sposób, że nazwiska
jakiegoś popisowego (tak zwano wówczas poborowych)
doczytać się nie było można.
Owe plamy atramentu zalewały tylko żydowskie
nazwiska.
Miałem pod moją komendą jakiegoś starego
diurnistę (urzędnika niższej rangi zatrudnianego
na dniówki), widocznie wielkiego filuta,
który od dawien dawna pomagał referentowi
w sprawach rekrutacyjnych, jego się więc
zapytałem, co te plamy mają znaczyć, ale
dostałem odpowiedż dziwiącą się po trosze
mojej naiwności.
Po prostu mój diurnista, a może i poprzedni
referenci wylewali niby to przypadkowo atrament
na nazwiska młodych Żydków popisowych, a
gdy i nazwiska nie można było wyczytać,
i akt odnoszący się do owego popisowego
z registratury się ulotnił, trudno było
dojść, kogo właściwie tam opuszczono.
W ten sposób ten lub ów uwalniał się na
długi czas, a może i na zawsze od wojska,
zwłaszcza gdy zmienił miejsce pobytu.
Zacząłem naturalnie zamykać na klucz listy,
aby mi na nie nie wylewano atramentu, ale
też niebawem przyszedł do mnie bardzo zamożny
Żyd złoczowski, niby to z powitaniem, ale
w ciągu rozmowy zaczął mnie wypytywać, dlaczego
koni nie trzymam; przecież taki pan komisarz
jak ja mógłby sobie tę przyjemność zrobić,
zwłaszcza żeby go to nic nie kosztowało,
bo Żydkowie owies i siano za darmo by mi
dostarczali.
Pożegnałem oczywiście przyjacielskiego doradcę,
ale Żydzi nie dali za wygraną i przez właściciela
domu, w którym mieszkałem, zaczęli mi robić
rozmaite propozycje...''.
W większych ośrodkach, także w Krakowie,
popyt na wyreklamowanie od służby wojskowej
wykreował rynek takich usług.
Za opłatą można było uzyskać radę, jak symulować,
lub przez pośredników dotrzeć z łapówką
do członków komisji.
10 marca 1887 roku prokuratura krakowska
- czytamy na łamach ''Nowej Reformy'' -
otrzymała donos, czyli, mówiąc językiem
urzędowym, ''bezimienne doniesienie'', iż
''od dłuższego czasu istnieje w Krakowie
spółka Żydów, która trudni się uwalnianiem
popisowych od służby wojskowej i fabrykowaniem
sztucznych wad fizycznych, ciągnąc znaczne
zyski z tego zbrodniczego rzemiosła''.
Zarządzono dochodzenia policyjne, które
wprawdzie nie wykryły autora donosu, ale
przerodziły się w długie śledztwo sądowe,
obejmujące szereg nadużyć przy asenterunkach
i skierowane przeciw licznym podejrzanym.
Wszelkie jednak usiłowania śledczych tylko
częściowo doprowadziły do skutku w postaci
konkretnych zarzutów.
Trudności wynikały stąd, iż ''osoby przez
spółkę wyzyskiwane, obawiając się same kary
za usiłowanie uchylenia się od obowiązku
służby wojskowej, uczyniły wyśledzenie całej
prawdy niemożebnem''.
Akt oskarżenia ograniczał się więc tylko
do wierzchołka góry lodowej, do części oszustw
i tylko do trzech obwinionych Jakuba Mandla,
Gutmana Strumpfnera i Adolfa Eltersa.
Prowadzili swoje ''przedsiębiorstwo'' od
kilkunastu lat, świadcząc usługi bez różnicy,
tak współwyznawcom, jak i poborowym chrześcijańskim.
Nazywano ich ''wojskową komisją uwalniającą''
(Millitarsfreiungs Commision); Strumpfner
uzyskał nawet w kole znajomych ironiczny
tytuł ''lekarza pułkowego'' (Regimentsarzt).
Wyłudzali od popisowych lub ich krewnych
znaczne sumy pieniężne pod pozorem, iż przez
znajomości drogą przekupstwa potrafią uzyskać
zupełne lub czasowe uwolnienie od służby
wojskowej.
Wywoływali także u popisowych sztuczne wady
fizyczne, symulując np. chroniczne łzawienie
oczu wcieraniem tabaki, sprzedając rozmaite
paskudztwa powodujące ropiejące rany.
Jednemu z popisowych Strumpfner dostarczył
dwa słoiki takiej maści, polecił smarować
nią nogi, dużo chodzić, aby rany na nogach
się rozjątrzyły, a na kilka dni przed komisją
kazał mu pracować po nocach, a w ostatnią
noc nie spać w ogóle.
Te dobre rady prokurator zakwalifikował
jako ''zbrodnię oszustwa polegającą na wprowadzeniu
w błąd władzy urzędowej''.
Równie często jednak oszukiwano popisowych
wykorzystując ich naiwność i niewiedzę.
Brano pieniądze na rzekome łapówki wiedząc,
że ich klient i tak zostanie uznany za niezdolnego
do służby bez żadnej protekcji z powodu
ewidentnego kalectwa czy wady fizycznej.
Dochody z tego procedreu musieli mieć znaczne.
Świadkowie zeznający w procesie utrzymywali,
iż oskarżeni, zwłaszcza w okresie trwania
poboru, byli w posiadaniu sporej gotówki,
chociaż nie mieli żadnego stałego zajęcia.
Mandel, jako namiętny hazardzista przegrywał
w karty znaczne.
Śledztwo nie wykazało jednak, aby oskarżeni
- poza tymi oszustwami i powoływaniem się
na znajomości w komisjach - mieli bliższe
stosunki z władzami asenterunkowymi i jakikolwiek
wpływ na ich decyzje.
Czy tak było rzeczywiście, czy też śledczy
nie chcieli być bardziej dociekliwi, nie
wiemy.
Za to publiczność swoje wiedziała bez względu
na oficjalne wyniki dochodzeń, co owocowało
licznymi anegdotami, jak choćby ta, o generale
przybyłym na inspekcję do pewnego galicyjskiego
miasta.
Jadąc powozem z dworca podziwiał okazałe
budynki przy głównej ulicy.
- Czyja to kamienica? - pyta.
- To generalsztabsartza - wyjaśnia burmistrz.
- A ta, na rogu?
- Też generalsztabsartza.
- A ta naprzeciw?
- Też generalsztabsartza.
- Mój Boże! - wzdycha generał - i to wszystko
''aus untauglich Material'' (z niezdatnego
materiału).
Coś było na rzeczy, bo dwa lata póżniej,
w 1890 roku, podobną aferę, ale na dużo
większą skalę wykryto w Wadowicach i tamtejsza
szajka stanęła przed sądem oskarżona i skazana
za ''zbrodnię uwiedzenia do nadużycia władzy
urzędowej popełnionej przez to, iż lekarzy
wojskowych fungujących przy komisji asenterunkowej
podarunkami pieniężnymi do stronniczości
nakłaniać się starali''.
Oskarżeni powiązani byli z mafią emigracyjną
szmuglującą ''zdatny do służby materiał''
za ocean.
W tym samym mniej więcej czasie toczyło
się w Krakowie śledztwo przeciwko urzędnikom
gminy żydowskiej na Kazimierzu fałszujących
metryki także dla celów asenterunkowych.
Oczywiście nie wszystkim chętnym udawało
się wykpić od ''pójścia w kamasze''.
A im bliżej wojny tym kryteria niezdatności
były zaostrzane i nawet tym najbardziej
obrotnym przytrafiało się przywdziać mundur.
Ale i wówczas nie wszystko było stracone.
Zawsze były dwie możliwości, jak tłumaczył
pewien rabin zdesperowanemu ojcu poborowego:
''Co się martwisz?
Przecież twój syn ma dopiero stawać do asenterunku.
Jeżeli go uznają za ''untauglich'', no to
bardzo dobrze; a jeżeli go uznają za ''tauglich'',
to jeszcze są dwie ewentualności: albo zostanie
przydzielony do intendentury, no to bardzo
dobrze, albo go powołają do infanterii,
to jeszcze są dwie ewentualności: albo wojna
się skończy prędko i twój syn wróci do domu,
no to bardzo dobrze, albo się prędko nie
skończy i twojego syna wyślą na front; to
tu są jeszcze dwie ewentualności: albo się
będzie pilnował, żeby mu się nic nie stało,
albo przez nieuwagę da się postrzelić, no
to tu są jeszcze dwie ewentualności: albo
pójdzie do szpitala i go wyleczą, no to
jest bardzo dobrze, albo, nie daj Boże,
zostanie od razu zabity.
Ale i tu są jeszcze dwie ewentualności:
albo go pochowają w osobnym grobie według
naszego rytuału, to będzie bardzo dobrze,
albo go pochowają we wspólnym grobie z gojami.
I dopiero na to nieszczęście już nie ma
rady''.
Opisy do załączników:
1 - W lokalu do rekrutacji
ustawiono kilka stolików, kilkanaście krzeseł
i instrument w kształcie małej szubienicy,
będący miarą wojskową
2 - Pocztówkę treści -
Untauglich (niezdatny) można było wysłać
do najbliższych z tą radosną wieścią od
razu po orzeczeniu komisji
Tekst:
Jan Rogóż
Ilustracje: przedruk z książki A. Kroha
''O Szwejku i o nas''
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 22 kwietnia
2007 r.