Wielki Kraków na prima aprilis

 

Rozmowa z prof. Andrzejem Chwalbą, historykiem, znawcą dziejów Krakowa.

- W roku 1257, w momencie lokacji, której rocznicę obchodziliśmy w ubiegłym roku, obszar Krakowa liczył zaledwie około 50 hektarów, czyli tyle, ile dziś gospodarstwo średnio bogatego rolnika.

W skład miasta nie wchodził jeszcze nawet Okół, czyli teren między dzisiejszą ul. Poselską a Wawelem.

Obecnie Kraków zajmuje 326,8 km kw.


Te liczby świetnie obrazują rozrost naszego miasta.

A czy te 50 ha w punkcie wyjścia to na owe czasy było dużo czy mało?

Czy w średniowieczu Kraków był już metropolią?


- Na owe czasy to nie było mało.

Ale przez kolejne wieki powierzchnia Krakowa powiększała się w kiepskim tempie, w wieku XIX liczyła zaledwie 5,7 km kw.

To było w gruncie rzeczy miasteczko.

Kraków bardzo długo trwał w strukturach średniowiecznych, podczas gdy inne miasta rozwijały się intensywnie, i w pewnym momencie okazało się, że Kraków gwałtownie potrzebuje otwarcia, potrzebuje oddechu umożliwiającego rozwój.

- Do takiego otwarcia doszło chyba dopiero w roku 1802, kiedy pękły mury miasta, kiedy zaczęto je wyburzać, tworząc na ich miejscu plantacje, czyli dzisiejsze Planty.

Do Krakowa włączono wtedy ostatecznie m. in. Kazimierz i Kleparz - władze austriackie zatwierdziły zmiany rozpoczęte jeszcze w latach 90. XVIII wieku.

- Ale za te działania, niewątpliwie prorozwojowe, Kraków słono zapłacił.

Wtedy, nie tylko w Polsce, nie szanowano jeszcze wartości kulturowych i historycznych obiektów.

To był okres Oświecenia, z dominującym w ideologii przekonaniem, że należy robić miejsce dla postępu, należy zrywać z tradycją średniowiecznego miasta, którego symbolami były zamki, kościoły, mury obronne, a nawet obiekty w rodzaju Collegium Maius.

I wówczas rozpoczęto wielkie burzenie - w skali Europy Kraków nie był wyjątkiem.

To burzenie miało aspekt bardziej ideologiczny, nie ekonomiczny, ale zakres ekspansji ''burzymurków'' zależał od siły miejscowego kapitału.

Tam gdzie był duży, jak w Wiedniu czy Paryżu, burzono bardzo wiele.

W Paryżu powstały bulwary, w Wiedniu Ringi, Krakowa, na szczęście, nie było na tak wielką akcję stać.

Zniszczono wiele obiektów, z dzisiejszego punktu widzenia bezcennych, ale ocalały m. in. przeznaczone do wyburzenia kościół św.św. Piotra i Pawła czy wspomniane Collegium Maius.

W pewnym sensie ocaliły je wojny napoleońskie.

Austria potrzebowała pieniędzy na obronę przed Francuzami.

- Mimo wszystko był to pierwszy etap budowy wielkiego, nowoczesnego Krakowa.

- Mury niewątpliwie ograniczały, przeszkadzały w ekspansji.

Ale nie przeceniałbym roli, jaką ich wyburzenie odegrało w powstaniu Wielkiego Krakowa.

Podobnie jak zmiany przeprowadzane przez cały wiek XIX.

To były, z punktu widzenia historyka, drobiazgi, Kraków wciąż pozostawał miasteczkiem.

Zwróćmy uwagę, że w końcu XIX wieku miasto zajmowało zaledwie 5,77 km kw.

Choć padła pierwsza bariera w rozwoju miasta, wspomniane mury, pojawiła się następna, czyli twierdza, w jaką Austriacy zamienili Kraków.

Otaczające miasto pierścienie umocnień, nie tylko istniejące do dziś forty, sięgające aż pod Michałowice, ograniczały rozwój cywilnego miasta.

Dopiero na przełomie XIX i XX wieku usilny lobbing krakowskiej administracji (w której już wówczas niepoślednią rolę odgrywał póżniejszy prezydent i twórca koncepcji Wielkiego Krakowa Juliusz Leo) sprawił, że władze wojskowe zgodziły się na przesunięcie pierwszego pierścienia fortyfikacji w kierunku zachodnim (w stronę dzisiejszej Kapelanki), co uwolniło spore obszary i pozwoliło zagospodarować chociażby masyw ziemny, którym do roku 1911 szła kolej, czyli dzisiejszą linię Alei Trzech Wieszczów.

Tak powstał jeden z najlepszych, wizjonerskich projektów w historii miasta, projekt szybkiej drogi.

Jednocześnie w tym okresie zaczęła się budowa tzw. Wielkiego Krakowa, co zostało m. in. osiągnięte dzięki rozległemu poszerzeniu granic miasta...

- Kraków się dusił jak XIX - wieczna dziewczyna w gorsecie...

- Właśnie, doprecyzujmy, co to znaczy...

Około 1900 r. miasto było w pełni zabudowane, nie było miejsca na nowe budynki, obiekty użyteczności publicznej, zakłady przemysłowe i usługowe.

Wszelkie nowe inwestycje, nawet drogowe, trzeba było negocjować z gminami sąsiednimi.

Rozwijający się ruch - kołowy, kolejowy, tramwajowy, trzeba było wyprowadzić poza rogatki.

Ważną kwestią był problem tzw. akcyzy, podatku sprawiającego, że ceny w mieście były wyższe niż w okolicznych wioskach i na przedmieściach.

Do dziś istnieją ślady dawnych rogatek, na przykład przy ul. Piłsudskiego, tuż przy gmachu ''Sokoła''.

Na nich pobierano opłaty od wwożonych do Krakowa towarów.

Ze względu na różnicę cen ludzie próbowali wwozić do Krakowa co tylko się dało, podobnie, jak dziś jest na granicy z Ukrainą.

Do tego dochodziły problemy drobniejsze, na przykład to, że miasto ponosiło koszty edukowania w swoich szkołach dzieci wiejskich.

Powstanie wielkiego Krakowa w latach 1910 - 1911 wiąże się przede wszystkim z nazwiskiem prezydenta Juliusza Leo.

Przypomnijmy, że włączono wtedy do miasta m. in. Dąbie, Grzegórzki z częścią Piasków, Krowodrzę, Łobzów, Czarną Wieś, Zwierzyniec, Dębniki, Ludwinów.

Juliusz Leo miał wizję i potrafił natchnąć nią innych.

Działał zdecydowanie, na pograniczu prawa, a niekiedy, jak twierdzili mu niechętni, nawet je przekraczając...

- Na przykład?

- Zarzucano mu, że korumpował urzędników wiedeńskich, a nawet krakowskich, by podejmowali decyzje zgodne z jego oczekiwaniami.

- Ale dlaczego krakowskich?

- To nie jest tak, że krakusi byli zachwyceni jego planami.

W małym, nieraz nazywanym zapyziałym Krakowie było spokojnie, można było organizować jubileusze, uroczyste pochówki, rocznicowe obchody, pompatyczne imprezy patriotyczne, dostarczające notabene gotowego materiału miejscowym kabaretom.

Pomysł zbudowania Wielkiego Krakowa ośmieszała prasa, uważająca, że Leo ma przewrócone w głowie, a ów pomysł to aberracja intelektualna.

Adolf Nowaczyński napisał na niego pamflet, ukazywało się mnóstwo rysunków satyrycznych pokazujących prezydenta przekonującego wójtów okolicznych miejscowości do wejścia w skład Krakowa.

- A jak traktowali ten pomysł mieszkańcy okolicznych miejscowości?


- Mimo że wejście w skład Krakowa wiązało się z wyższymi podatkami, w tym wspomnianą akcyzą, byli pomysłowi przyjażni, wiedzieli przede wszystkim, że mogą liczyć na nowe inwestycje.

I rzeczywiście, rynek zareagował od razu.

Poszły w górę ceny nieruchomości, pojawiły się nowe ciągi komunikacyjne, na dawnych przedmieściach zaczęły powstawać zakłady komunalne, związane z funkcjonowaniem miasta, powstały nowe dzielnice, w tym willowe.

To wszystko przyniosło gospodarcze ożywienie.

Do tego dochodziły względy prestiżowe, co innego mieszkać w Dębnikach, co innego w stołecznym królewskim mieście Krakowie.

To był rodzaj nobilitacji.

Wraz z reformami Juliusza Leo nastąpiła zmiana struktury społecznej Krakowa.

Do tych wszystkich krakowskich - jak powiadano - filistrów i artystów, do arystokracji i mieszczaństwa, dołączyły inne grupy społeczne, ludzie z gminu, aczkolwiek zmiany nie były wielkie.

Dołączane wtedy przedmieścia były zurbanizowane, spełniały kryteria miejskości.

To nie było tak, że naraz krakowianami stali się rolnicy, gdyż w najbliższych okolicach miasta było ich już niewielu.

Mieszkańcy przedmieść pracowali w rzemiośle i przemyśle, część służyła w domach mieszczańskich.

Niewątpliwie zwiększyła się liczba rodzin proletariackich (na przykład Ludwinów był przedmieściem typowo przemysłowym, robotniczym).

Zmniejszyła się z kolei (procentowo) liczba wyznawców religii mojżeszowej, których za rogatkami mieszkało niewielu.

- Jak długo trwało powstawanie Wielkiego Krakowa?

- Pomysł zrodził się w roku 1907.

Najjaśniejszy Pan Franciszek Józef I podpisał odpowiedni dekret 1 kwietnia 1910 roku, zatem w prima aprilis, ale cesarz, znany z braku poczucia humoru, nie dostrzegł w tej dacie niczego niestosownego.

- Ponoć Kraków obiecywał innym miejscowościom różne rzeczy, na przykład zachowanie nazw.

- Tak, lecz nie zawsze tego dotrzymywano.

Powstała chociażby nowa dzielnica, zwana Warszawskie, ulokowana przy szosie wylotowej z miasta.

W ten sposób zniknęła Olsza i część Prądnika Czerwonego.

Ale te żądania dobrze świadczą o mieszkańcach, którzy czuli się związani ze swoim miejscem, z jego nazwą.

Dzięki nim dawne nazwy przetrwały w świadomości krakowian do dziś, choć często nie są już nazwami oficjalnymi.

Następny etap powstawania Wielkiego Krakowa to rok 1915, czyli włączenie Podgórza, zwanego też dawniej Josefstadt, samodzielnego miasta, leżącego po drugiej stronie Wisły.

Rokowania trwały od 1905 roku.

Wtedy jeszcze rada Podgórza podjęła uchwałę, że żadnych związków z Krakowem nie będzie.

Podgórze było bogatsze od Krakowa, było miastem biznesu, fabryk, w Borku przez pewien czas istniała nawet huta, a elektrownia, w której dziś ma znależć się muzeum Tadeusza Kantora, to jeden z najstarszych obiektów elektrycznych Galicji.

Jego mieszkańcom, którzy znali swoją wartość, nie odpowiadały krakowskie klimaty.

W Podgórzu nie było arystokracji, wspaniałych mieszczańskich rodzin, podgórzanie obawiali się, że wejście do Krakowa doprowadzi do zmiany wizerunku ich miasta, do utraty tożsamości.

Zajęci pracą, budową przemysłu, bali się zmiany mentalności, zmiany stylu życia na typowo krakowski, z ich punktu widzenia próżniaczy.

Dochodziło do sporów prawnych, w prasie podgórskiej pisano wręcz ''jakiś tam Kraków'', za co krakowianie od razu rewanżowali się pisaniem o ''jakimś tam Podgórzu'', na zasadzie - wy nie chcecie, to my też nie.

Pewną rolę odegrały zapewne również zaszłości historyczne.

Na Wiśle przebiegała granica, Podgórze leżące za rzeką było cały czas pod panowaniem Austrii, nie weszło w skład tzw. Wolnego Miasta Krakowa.

Oczywiście pamiętano o tym, ale jeżeli chodzi o stopień lojalności wobec Najjaśniejszego Pana między Krakowem a Podgórzem nie było różnic.

Ale, co najważniejsze, w końcu zaczęto liczyć i okazało się, że połączenie opłaci się obu stronom.

Powstaną nowe mosty, drogi, po obu stronach Wisły pojawią się nowe inwestycje, łatwiejszy będzie handel.

Podgórze, miasto dwudziestokilkutysięczne, to największe wiano, jakie zdobył Kraków, dostarczało 1/5 miejskiego budżetu.

- Co może dziwne, kolejny etap w dziejach Polski, II Rzeczpospolita, nic w sytuacji Krakowa nie zmienił.

- Nie ma w tym nic dziwnego.

Po tak wielkich zmianach musiał nastąpić etap ich konsumpcji, który przypadł właśnie na okres niepodległości Polski.

W ciągu sześciu lat powierzchnia miasta z 5,77 km kw. wzrosła do ponad 46 km kw.

W tym było wiele terenów zielonych, które należało zagospodarować.

Właśnie wtedy po raz pierwszy powstał pomysł zabudowania Błoń, odgrzany w czasach PRL i uważany za czysto komunistyczny - wielu ludzi irytowały krowy pasące się w centrum wielkiego miasta.

Ale już pod koniec lat 30., jak wynika z literatury, dojrzewała potrzeba kolejnych zmian.

Kraków się rozwijał - inwestycyjnie i demograficznie, z miasta urzędników, naukowców, artystów stał się także miastem przemysłu, w którym pracowało ponad 20 tys. ludzi, niewiele mniej niż w Poznaniu, głównie dzięki inwestycjom na prawym brzegu Wisły.

I pod koniec lat 30. powstaje tzw. plan Kazimierza Dziewońskiego, plan rozwoju promienistego, przewidujący rozbudowę Krakowa na planie kolejnego pierścienia, równomiernie we wszystkich kierunkach, tak by nowe dzielnice zachowały równy dystans w stosunku do Rynku, który nadal pozostanie sercem miasta.

- A konsumpcją tego pomysłu zajęli się kolejni okupanci, czyli Niemcy pod wodzą generalnego gubernatora dr. Hansa Franka w roku 1941.

Jak doszło do tego, że okupanci przykładali tak wielką wagę do rozwoju Krakowa?

- Kraków, naówczas Krakau, stał się (dla nas niechcianą) stolicą Generalnego Gubernatorstwa.

To oznaczało napływ niemieckiego kapitału i spory ruch inwestycyjny.

Powstawały nowe sieci komunikacyjne, jak przebicie ciągu Alei Trzech Wieszczów w kierunku Krzemionek, utwardzono wiele kilometrów dróg, powstała nowa, oczywiście niemiecka, dzielnica mieszkaniowa w okolicy ulicy Królewskiej.

Trwała więc pełna koniunktura wojenna i stąd decyzja z roku 1941 - jeśli Kraków ma się rozwijać jako Norymberga Wschodu, musi zdobyć nowe tereny inwestycyjne.

Włączono wtedy do miasta wszystko, co było poza aleją Trzech Wieszczów, aż po rejon Woli Justowskiej, włączono też Wolę Duchacką, Piaski, Skotniki, Kobierzyn.

To były tereny w gruncie rzeczy wiejskie, słabo zurbanizowane, może poza Piaskami, dzielnicą rzemieślników, masarzy i rzeżników.

Gdy już po wojnie do Skotnik przyjechał premier Józef Cyrankiewicz, miejscowi włościanie, a zarazem już krakusi, całowali go w rękę, jak wielkiego pana.

- Po co te tereny były potrzebne Niemcom?


- Niemcy myśleli perspektywicznie, III Rzesza miała trwać tysiąc lat.

Nasze wielkie kopce Kościuszki i Piłsudskiego miały być zlikwidowane, na ich miejscu miały powstać gigantyczne monumenty dokumentujące zwycięstwa Niemiec na wszystkich frontach świata.

Kraków, po wymordowaniu Żydów i przerzuceniu Polaków na Podgórze, miał stać się półmilionową stolicą Generalnego Gubernatorstwa.

- Na szczęście Niemcom Rzesza się nie udała, udał się za to Kraków.

Czego dowodzi fakt, iż w roku 1948 polskie władze zatwierdziły wszystkie zmiany administracyjne dokonane przez okupanta.

- Oczywiście, nie obyło się bez dyskusji zarówno ideologicznej, jak i dotyczącej wizji przyszłości Krakowa.

Zwyciężył jednak pogląd, że rozwój miasta musi następować, a skoro tak się stało, skoro zaczęto proces integracji, chociażby przez budowę sieci wodociągowej, trzeba wszystko pozostawić tak jak jest, jak wymyślili to Niemcy.

Po kilku latach doszło do znaczącej zmiany w koncepcjach rozwoju Krakowa.

Jak mówiliśmy, miasto rozwijało się równomiernie, na kształt okręgu, z centralnym punktem, jakim pozostawał Rynek.

W roku 1951 Kraków zaczął rozwijać się równoleżnikowo, wzdłuż Wisły, czyli - powstała Nowa Huta.

Nowa Huta była pierwotnie nowym miastem, istniał odrębny powiat, przy wjeżdzie wisiały transparenty: Witamy w mieście Nowa Huta.

To trwało kilkanaście miesięcy, ostatecznie podjęto jednak decyzję, by te dwa organizmy miejskie połączyć.

Połączenie Krakowa i Huty wywołało ogromne komplikacje, musiano zintegrować sieć dróg, połączeń tramwajowych, kolejowych itd.

- Huta de facto nigdy nie zintegrowała się z Krakowem.


Do tej pory mieszkańcy podkreślają swą odrębność.


To zabawne, zważywszy jaki cel przyświecał jej budowie - stworzenie przeciwwagi dla antykomunistycznego Krakowa.

- Jeszcze większym paradoksem jest to, że Kraków w pewien sposób odkrył Nową Hutę w latach 80., kiedy dochodziło do wspólnych wystąpień antykomunistycznych ''Solidarności''.

Różnorakie więzy stawały się coraz silniejsze w latach 90. i na naszych oczach Kraków już niemal całkowicie zlał się z Nową Hutą.

Także urbanistycznie - dzięki nowym szlakom komunikacyjnym, zbliżającym się do siebie osiedlom, powstającym licznie centrom handlowym, miasta zaczęły się zrastać.

W ciągu najbliższych 10 czy 20 lat zapewne nie będzie już widać żadnych śladów dawnych granic czy terenów oddzielających oba miasta.

- Nowa Huta była ostatnim etapem tworzenia Wielkiego Krakowa.


Jeszcze w roku 1973 włączono Tyniec, Opatkowice, Swoszowice i to de facto wszystko.

Czy uznano, że to wystarczy?

- Po takich decyzjach zawsze musi przyjść czas urządzania się, czas realizacji wizji... prezydenta Leo.

Dziś znowu problem narasta, zwłaszcza że od kilkunastu lat trwa boom inwestycyjny - potrzeba terenów pod budownictwo mieszkaniowe, pod centra handlowe, biurowce itp.

- Ale tym razem ewentualna decyzja o kolejnym poszerzeniu granic Krakowa natrafia na barierę podobną do tej, jaka powstała podczas włączania Podgórza.

Kraków w wielu miejscach graniczy już nie z wioskami, ale miastami i gminami o utrwalonej historycznie tożsamości i odrębności - Wieliczką, Niepołomicami, Skawiną, Zabierzowem.

Włączenie tych gmin do Krakowa nie byłoby zbyt proste...


Czy można sobie wyobrazić, że Wieliczka staje się dzielnicą Krakowa?


- Wspomniane przez pana miasta rzeczywiście rozwijają się samodzielnie i mógłby powstać spory problem.

Jednym z ważniejszych miejsc dających możliwość ucieczki do przodu są dla Krakowa tereny wzdłuż linii kolejowej wiodącej do Katowic - tam są spore możliwości.

- Ale czy widzi Pan sens ewentualnego dalszego powiększania Krakowa, tworzenia z miasta wielkiej aglomeracji?

- W europejskiej urbanistyce funkcjonują dwie szkoły.

Przykładem pierwszego typu jest szkoła paryska.

Obok starego Paryża istnieje aglomeracja paryska, o swojej tożsamości, złożona z wielu odrębnych miejscowości i miast.

Ale dzięki temu, że powstała nadrzędna struktura łącząca je wszystkie w całość, aglomeracja może się rozwijać - łatwiej skoordynować wszelkie niezbędne działania.

W tym kierunku idzie pomysł obszaru metropolitarnego Silesia, mającego połączyć w jedną całość miasta Śląska i Zagłębia.

I w tym kierunku mógłby pójść Kraków.

Drugi wariant, można powiedzieć imperialny, polega na tym, że Kraków wchłonąłby inne miejscowości, narzucając swoją tożamość, swoje prawa, wszystko podporządkowując centrum.

Oczywiście, nie jest rolą historyka wyrokowanie, czy i jak Kraków powinien się powiększać, który z przywołanych wariantów byłby lepszy, ale śledząc dzieje rozwoju Krakowa można orzec z wielkim prawdopodobieństwem, że przed takim pytaniem niewątpliwie już wkrótce staniemy.

Opisy do załączników:

1 - Prof. Andrzej Chwalba
2 - Rok 1899; kartki pocztowe ilustrujące tekst udostępnił Jerzy Zieliński
3 - Rok 1907 - most Dębnicki; za nim Zwierzyniec i Półwsie Zwierzynieckie

Prof. Andrzej Chwalba

Rok 1899; kartki pocztowe ilustrujące tekst udostępnił Jerzy Zieliński

Rok 1907 - most Dębnicki; za nim Zwierzyniec i Półwsie Zwierzynieckie

Tekst: Włodzimierz Jurasz
Zdjęcie: Anna Kaczmarz
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 2 lutego 2008 r.

Zobacz Także

blog You tube facebook Twitter

Kontakt


E-mail: fortyck@fortyck.pl

Fortyck.pl