Umierający dworek
Czy ktoś rozpoznałby w tej chylącej
się do ziemi ruderze piękny podkrakowski
dworek, do którego niegdyś szeroką aleją
zajeżdżały powozy, a państwo organizowali
bale i zabawy?
Dworek w Płaszowie przy ul. Koszykarskiej
nie jest z pewnością zabytkiem tej klasy
co Zamek Królewski na Wawelu, ale czyż nie
zasługuje na pamięć i szacunek?
Ile warte jest społeczeństwo, które tak
bezmyślnie demoluje własny majątek?
A może zapytajmy, ile warte są władze, które
bezkarnie doprowadzają do ruiny społeczne
dziedzictwo?
Dworek w Płaszowie, który należy do zasobów
miejskich, w ciągu paru lat został doprowadzony
do kompletnego zniszczenia.
Dlaczego?
Kto za to odpowiada?
Dworek przy ul. Koszykarskiej prawdopodobnie
skazany zostałby na powolną zagładę, gdyby
radni Komisji Kultury Promocji i Ochrony
Zabytków Rady Miasta Krakowa nie zainteresowali
się, co kryje się pod bezosobowym numerem
kolejnego projektu uchwały Rady Miasta.
Być może, gdyby było mniej czasu, jakieś
ważniejsze sprawy, to uchwała o sprzedaży
dworku przeszłaby przez wszystkie procedury
niezauważona.
Przy całej powodzi druków zalewających Radę
Miasta są takie, które zatwierdza się automatycznie,
jako coś oczywistego, bez zbytniej dociekliwości.
To niekoniecznie musi być niedbalstwo czy
lenistwo - radni muszą pracować sprawnie,
żeby w tych potopach papierzysk nie utonąć.
Dworek, zresztą, nie obchodził chyba urzędników
na tyle, by projektowi uchwały nadać jakąś
większą rangę.
Sprawa dla Wydziału Skarbu Miasta i Zarządu
Budynków Komunalnych wydawała się oczywista:
sprzedaż dworku jest konieczna, ponieważ
miasta nie stać na jego wyremontowanie.
Kwestia własności jest jasna i trudno tu
węszyć jakiekolwiek przekręty.
Być może chodzi o to, że działka, na której
stoi dworek, mogłaby być niezłym terenem
pod inwestycje?
Owszem, domy mieszkalne zbudować tam zawsze
można, ale lokalizację trudno nazwać strategiczną
czy nawet atrakcyjną.
Po prostu stary, opuszczony, zaniedbany
budynek, znikający powoli z pejzażu zdominowanego
przez blokowiska.
Dlaczego z pochodzącego z końca XIX wieku
dworku, jeszcze przed wojną tętniącego życiem,
pozostała smutna ruina?
W tym miejscu można już zacząć zadawać wiele
pytań.
Zapadający się miejscami dach, pozrywane
podłogi, instalacje wybebeszone ze ścian.
Tak to wygląda w tej chwili.
Ale jeszcze parę lat temu dwór był zadbany,
a przede wszystkim - zamieszkany.
- Nie był może w stanie idealnym, ale nadawał
się do zamieszkania i trudno go było nazwać
ruderą - mówi Elżbieta Chytkowska z Obywatelskiego
komitetu ratowania przed zniszczeniem posiadłości
i zabudowań dworskich w Płaszowie.
- Duże wrażenie robiła wielka dbałość lokatorów
dworku o ogród.
Sadzili kwiaty, przycinali drzewa, były
przepiękne klomby.
To był ostatni moment, kiedy ludzie byli
do starego dworku nastawieni przychylnie.
Niestety, prawowici właściciele zostali
z Płaszowa wymieceni przez wojenne zawirowania.
- Mówili, że Niemcy będą mordować, więc
wszyscy uciekali - opowiada przedwojenna
sąsiadka dworu Stanisława Prochowska.
- Uciekałam razem z mamusią, ale okazało
się, że daleko nie damy rady.
Nie mamy jak podróżować, nie ma co jeść.
Wróciłyśmy.
Wtedy chyba też opuszczony został dwór,
ale tego nie pamiętam dobrze, wszyscy bardzo
się baliśmy.
Spokojne życie podkrakowskiego folwarku
przerwała wojna.
Po niej wszystko już było inaczej.
Nie wiadomo dokładnie, kiedy w tej części
Płaszowa powstały pierwsze zabudowania.
Spichlerz datowany jest na początek XIX
wieku.
Informacje, do których udało się dotrzeć
Elżbiecie Chytkowskiej, wskazują, że wcześniej
znajdował się tam folwark, na którego miejscu,
pod koniec XIX wieku, wybudowano dwór.
Początkowo zabudowania zajmowały półwysep,
ponieważ Wisła płynęła innym korytem niż
obecnie.
- Ja pamiętam sprzed wojny Kiermanów - wspomina
Stanisława Prochowska.
- Dwór był piękny, zadbany, z szerokim podjazdem.
Pamiętam, jak przyjeżdżali konnymi pojazdami
ludzie z innych dworków na bale.
Ogród był wspaniały, jako dzieci bawiliśmy
się w nim, a zimą było lodowisko na stawie
za dworem.
Kierman miał 10 dzieci.
Dziewczynki jeżdziły do szkoły do Krakowa.
Dworskie pola były tam, gdzie jest teraz
ulica Łanowa.
Wypasało się bydło, mleko wożone było do
Krakowa.
Kierman miał umowę z wojskiem - dostarczał
owies i siano dla koni.
To był porządny, bogaty dwór, właściciele
bardzo o wszystko dbali, spichlerze były
wypełnione zapasami.
Do dzisiaj przetrwał dworek, spichlerz oraz
stajnie, a właściwie ich ruiny.
Spichlerz i stajnie do 1999 r. stanowiły
własność Małopolskiej Hodowli Roślin, która
sprzedała zabudowania Krakowskiemu Towarzystwu
Budownictwa Społecznego, budującemu w pobliżu
bloki mieszkalne.
Spichlerz ostatecznie został wpisany do
rejestru zabytków, co być może uratowało
go od zagłady.
Pozostałości stajni są w tak fatalnym stanie
technicznym, że obecnie nadają się jedynie
do wyburzenia.
- Spichlerz, kiedy przeszedł w nasze ręce,
był w tragicznym stanie - opowiada Elżbieta
Rębiasz, prezes Krakowskiego TBS.
- Służył za noclegownię różnemu okolicznemu
towarzystwu.
Zabezpieczyliśmy go, a między innymi z naszej
inicjatywy został wpisany do rejestru zabytków.
Chcieliśmy zrobić z nim coś ciekawego, wyremontować,
ale to wymaga olbrzymich nakładów, którymi
na razie nasza firma nie dysponuje.
Prace konserwatorskie są niezwykle kosztowne.
Może za parę lat, kiedy mielibyśmy większe
środki, coś by się dało zrobić.
Spichlerz jednak nie może czekać w tym stanie.
W ubiegłym roku staraliśmy się o dofinansowanie
ze Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków
Krakowa, ale nie przyznano nam pieniędzy.
Jak nam powiedziała Elżbieta Rębiasz, spichlerz
lada dzień ma zostać sprzedany.
- Wydaje nam się, że trafi w dobre ręce
- zapewnia pani prezes.
- Zajmie się nim firma specjalizująca się
w konserwacji zabytków, która chce jak najszybciej
rozpocząć renowację.
Dworek należy obecnie do zasobów miasta.
Lokatorzy, którzy jako tako o niego dbali,
zostali w 2003 r. wykwaterowani i budynek
pozostawiono pusty, bez żadnej ochrony,
bez zabezpieczenia.
- Ja znam ten dworek - mówił na posiedzeniu
Komisji Kultury radny Bolesław Kosior.
- Oglądałem go z ramienia komisji inwentaryzacyjnej.
Był opuszczony, bez lokatorów, ale w całkiem
dobrym stanie.
Dworek rozpoznał również radny Stanisław
Kozak.
- Był całkiem dobry dach, były szyby i instalacje
- opowiadał.
W niedługim czasie po wyprowadzeniu lokatorów
zaczęła się dewastacja.
- Pozrywali podłogi, rynny, wynosili, co
się dało, wyrywali instalacje ze ścian,
szyby są całkowicie powybijane - opowiada
Elżbieta Chytkowska.
- Nie wiem, dlaczego nikt tego nie zabezpieczył.
Przecież można się było spodziewać, że ktoś
wreszcie do pustego dworku się włamie.
Przez pewien czas nocowali tam bezdomni.
Udrękę opuszczonego dworku przerwała prawdopodobnie
dopiero interwencja miejskiego konserwatora
zabytków w lipcu - rok temu.
Dwór zabezpieczono, ale zniszczeń, których
dokonano, nie da się już przecież odwrócić.
Przerażona losami dworu była Rada Dzielnicy
XIII, która niewiele mogła w tej sprawie
zrobić, ale cały czas apelowała do władz
miasta o opiekę nad dworkiem.
Radni chcieli zagospodarować budynek na
przedszkole.
- To dobry pomysł, ponieważ w okolicy są
aż 3 osiedla, na których mieszka dużo młodych
rodzin z dziećmi.
Przedszkole jest tu bardzo potrzebne - mówi
Elżbieta Chytkowska.
By nie patrzeć bezczynnie na niszczenie
zabytkowego budynku, założyła Obywatelski
Komitet.
Dworem opiekuje się Zarząd Budynków Komunalnych.
- Niewiele mogę na ten temat powiedzieć,
bo obejmując stanowisko, już zastałem stan
obecny - twierdzi Maciej Dadak, od 2 lat
pełniący obowiązki dyrektora ZBK.
Nigdy dworku nie widział.
- Z moich informacji wynika, że pod koniec
lat 90. była wykonywana analiza opłacalności
remontu i prawdopodobnie dlatego zdecydowano
się na sprzedaż.
Oczywiście, dopóki dworek jest w naszych
rękach, będziemy go zabezpieczać.
W roku ubiegłym wydaliśmy około 20 tys.
zł na dach.
Nie znam dobrze tej sprawy, ale przyglądając
się analogicznym historiom innych tego typu
budynków, obawiam się, że najlepszym rozwiązaniem
jest sprzedaż, bo koszty remontu mogą być
zbyt wielkie do udżwignięcia przez miasto.
Przy naszych gigantycznych potrzebach remontowych
w budynkach mieszkalnych wydawanie dużych
pieniędzy na jeden dworek mogłoby okazać
się nieuzasadnione.
Komisja Kultury Promocji i Ochrony Zabytków
zastanawia się, dlaczego doprowadzono do
dewastacji dworku i wystawienia go na sprzedaż
w momencie, gdy już tak bardzo stracił na
wartości.
Podobne przemyślenia ma Elżbieta Chytkowska:
- Czy jednak rzeczywiście warto niszczyć
coś niepowtarzalnego, coś, co mówi o naszej
historii tylko dlatego, żeby wybudować parę
nijakich bloków? - pyta.
Prezes Krakowskiego TBS, inwestycji położonej
niedaleko dworku, uważa, że działki, na
których znajduje się dwór i ogród, mogłyby
się nadawać pod zabudowę mieszkaniową.
- Ale my nie jesteśmy nimi zainteresowani
- zapewnia.
Komisja Kultury wystosowała ostatecznie
wniosek do prezydenta miasta o zbadanie,
jak mogło dojść do takiego zaniedbania oraz
o rozważenie możliwości wykorzystania dworku
na potrzeby mieszkańców.
Elżbieta Chytkowska mówi, że to wielki żal
patrzeć, jak kwitnące niegdyś miejsce powoli
umiera.
''Uważamy, że każde dobro materialne związane
z historią naszych przodków stanowi ogromną
wartość dla naszej kultury, które należy
zachować dla przyszłych pokoleń.
Nie wolno niszczyć własnej tożsamości''
- czytamy w liście wystosowanym do prezydenta
miasta przez Komitet Obywatelski, podpisanym
przez ponad 80 osób.
Tekst: Joanna Sieradzka
Źródło: "Dziennik Polski" 6 listopada
2005 r.