W czasie I wojny światowej galicyjscy wojacy spisali się dzielnie
Rozmowa z Wacławem Szczepanikiem, historykiem, autorem książki "Cesarskie dzieci z Tarnowa".
- Jakie austro - węgierskie jednostki wojskowe stacjonowały na przełomie XIX i XX w. w Galicji?
- W tym okresie mamy tu do czynienia z całym przekrojem jednostek, zarówno armii wspólnej, jaki i obrony krajowej oraz kadrowych pospolitego ruszenia.
Zdecydowana większość z nich - pułki piechoty i kawalerii, samodzielne bataliony strzelców - pobierała rekrutów z galicyjskich okręgów uzupełnień.
W latach 80. XIX w. w armii austro - węgierskiej przyjęto bowiem zasadę, że jednostka powinna stacjonować w swoim okręgu uzupełnień lub w swoim macierzystym dowództwie korpusu.
- Czy w Galicji stacjonowało dużo wojska?
- Od lat 80. XIX w. zagrożenie ze strony Rosji wymagało silnego obsadzenia tego terenu, a także wymuszało stworzenie odpowiedniej sieci transportu z głębi monarchii.
Trzymano się przy tym zasady terytorialności.
Zarówno załoga Krakowa, jak i Przemyśla (dwóch dużych twierdz i tym samym największych w Galicji ośrodków garnizonowych) składała się głównie z jednostek galicyjskich.
- Które jednostki określić można jako galicyjskie?
- Jeżeli chodzi o pułki piechoty, to było ich około dwudziestu.
Wymieńmy je, idąc od zachodu: 100. z Cieszyna, 56. z Wadowic, 13. z Krakowa, 20. z Nowego Sącza, 57. z Tarnowa, 40. z Rzeszowa, 45. z Sanoka, 90. z Jarosławia, 10. z Przemyśla, 77. z Sambora, 89. z Gródka, 9. ze Stryja, 30. z Lwowa, 58. ze Stanisławowa, 55. z Brzeżan, 80. ze Złoczowa, 24. z Kołomyi, 15. z Tarnopola i 95. z Czortkowa.
To jednostki tzw. armii wspólnej.
Dochodziła do tego większość pułków ułańskich z 11 wszystkich istniejących w armii (pozostałe rekrutowały się z pogranicza chorwackiego).
Były też pododdziały artylerii odpowiadające strukturom dowództw dywizji i dowództw twierdz.
To jednostki pierwszego rzutu.
Dodatkowo z Galicji rekruta pobierały i tutaj stacjonowały jednostki Obrony Krajowej (Landwery).
- Jakie były relacje wojska z polskim społeczeństwem?
- Dobre lub złe kontakty zależały od kwestii personalnych.
Nie było stałej reguły, a bardzo wiele zależało od podejścia ludzi, którzy te kontakty tworzyli.
Jeden z tarnowskich pamiętnikarzy, Walerian Zaklika, gimnazjalista z lat 90. XIX w., syn miejscowego urzędnika sądowego, którego rodzina miała dobre kontakty z miejscowym establishmentem, pisze, że relacje z oficerami 2. pułku ułanów stacjonującego w Tarnowie były dobre do momentu zmiany jego dowódcy.
Gdy dowództwo objął płk Karl von Huyn (późniejszy namiestnik Galicji), który ponoć nie przepadał za Polakami, sytuacja uległa zasadniczej zmianie.
Von Huyn miał podobno nawet wydać nie do końca formalny rozkaz dla swoich oficerów, by nie fraternizowali się z miejscową ludnością.
- Z drugiej strony władzom galicyjskich miast zależało, by mieć u siebie garnizon wojskowy.
- Władzom rzeczywiście zależało na obecności wojska, bo wiązało się to z pieniędzmi.
W sytuacji, kiedy miasto własnym sumptem wybudowało koszary, a tak było w Tarnowie, skarb wojskowy płacił za ich użytkowanie czynsz.
Zwracał również koszty remontów.
Dochodziły do tego inne korzyści ekonomiczne: żołnierze wychodzący na przepustki kupowali tytoń, alkohol, płacili za przyjemności życia, pieniądze wydawali też oficerowie.
Nie bez znaczenia były kwestie prestiżowe, a także te brzmiące dziś może nieco humorystycznie.
W 1894 r. wspomniana rada miejska w Tarnowie zastanawiała się, dlaczego Tarnów, rozwijające się miasto, nie ma u siebie orkiestry wojskowej.
Rola orkiestr wojskowych była wtedy bardzo ważna.
Koncertowały one latem w parkach, zimą przygrywały na ślizgawkach, uświetniały rozmaite uroczystości miejskie.
Roman Brandstaetter po kilkudziesięciu latach od opuszczenia Tarnowa wspominał, że z dzieciństwa w tym mieście pamięta austriacką orkiestrę wojskową przygrywającą w parku.
- Jak wyglądał udział wojska w życiu galicyjskiej społeczności pod koniec XIX w.?
- Wojsko brało udział w uroczystościach organizowanych przez miasto, władze cywilne czy też przez polskie społeczeństwo.
Delegowano na nie zwykle kompanię honorową i właśnie orkiestrę.
Szokujące np. mogą wydać się informacje o udziale austriackiej orkiestry wojskowej w koncercie na rzecz budowy w Tarnowie pomnika Adama Mickiewicza czy też regularne koncerty dla miejscowego "Sokoła".
Z drugiej strony przedstawiciele władz i społeczność brali udział w uroczystościach wojskowych, np. w święcie pułku, rocznicy bitwy itp. Jednostki kawaleryjskie urządzały pokazy jeździeckie, orkiestry dawały koncerty, oficerowie i podoficerowie zawodowi urządzali bale.
W Galicji popularne były tzw. strzelane odpusty, czyli strzały wiwatowe z moździerzy na uroczystość Bożego Ciała.
W Tarnowie, zamiast z moździerzy, salwę z karabinów oddawała kompania wojska.
Była to duża atrakcja dla ludności.
Żeby zobaczyć salwę, do Tarnowa zjeżdżali mieszkańcy okolicznych miejscowości, nieraz nawet dość odległych.
Ważne były też kwestie towarzyskie.
Oficerowie byli bardzo pożądanymi gośćmi na balach, umieli tańczyć (był to jeden z przedmiotów z szkołach wojskowych), a poza tym elity w średnich i małych miastach Galicji były dość nieliczne, stąd naturalna skłonność do nawiązywania i utrzymywania kontaktów z oficerami miejscowych jednostek, często wywodzącymi się ze zbliżonych kręgów i grup społecznych.
- Zdarzały się też konflikty...
- Oczywiście.
Wynikały np. z wybuchowego charakteru żołnierzy, wzajemnego niezrozumienia między cywilami a żołnierzami, nadużywania alkoholu.
W 1903 r. w Tarnowie podczas balu doszło do incydentu między wojskowym a cywilem: oficerem 57. pułku piechoty i miejscowym koncypientem adwokackim.
Incydent przerodził się w sprawę honorową zakończoną pojedynkiem, w którym adwokat został śmiertelnie ranny.
Przybywający co roku do Tarnowa oficerowie - kursanci tamtejszej zimowej szkoły ekwitacyjnej (jeździeckiej) zasłynęli z hucznych imprez, zakończonych czasami demolowaniem pomieszczeń hotelowych.
Tarnowska prasa pisała o tym sarkastycznie w 1902 r.: "Awanturnicze zachowanie się panów oficerów od ekwiacyi powtórzyło się i w tym roku - tak nas już przyzwyczaili do poziomu swoich zabaw, że nas to już nawet nie wzrusza".
Inny przypadek to zachowanie rtm. Alfreda Słoneckiego z 2. pułku ułanów, który we wrześniu 1905 r. razem z dwoma kolegami (jednym z nich był potomek słynnej rodziny arystokratycznej hr. Montecuccoli) zaczął demolować po pijanemu sklepy żydowskiego kupca.
Powstrzymany przez innych oficerów pułku i prowadzony przez koszarowy dziedziniec, krzyknął do swoich żołnierzy: "jeżeli mnie lubicie, to mnie pomścijcie!", wobec czego podkomendni zdemolowali następnego dnia całą dzielnicę żydowską.
Sprawa oparła się o Radę Państwa w Wiedniu.
Z perspektywy stu lat i dzisiejszego mitu "złotej Galicji" wydaje się, że tamte czasy były sielanką, ale to nieprawda.
Relacje między społeczeństwem a wojskiem bywały ciężkie i bywało, że wojsko pokazywało się z jak najgorszej strony.
- Czy jednostki rekrutowane w Galicji miały polski charakter?
- Jednostki rekrutowane w Galicji, a zwłaszcza w Galicji Zachodniej, miały polski charakter.
Jeżeli w 57. pułku piechoty w 1914 r. 91 proc. żołnierzy przyznawało się do języka polskiego, jeżeli dziewięć lat później w Roczniku Oficerskim Wojska Polskiego pojawia się 17 oficerów, weteranów tegoż 57. pułku piechoty (jeden generał, trzech pułkowników, kilku oficerów sztabu generalnego), to znaczy, że ta austro - węgierska jednostka miała związek z polskością.
Podobnie było w innych jednostkach z tego rejonu.
- A więc służba w c.k. armii nie musiała wiązać się z wyrzeczeniem polskości?
- Wybór takiej kariery zawodowej mógł się wiązać z pewnymi utrudnieniami w podtrzymywaniu kontaktów z polskością czy polską kulturą.
Pamiętajmy, że urzędnicy i oficerowie byli dwiema głównymi podporami monarchii i w teorii nie mieli narodowości, a wyłącznie ideę dynastyczną.
Byli ludzie, którzy bez trudu godzili służbę cesarzowi i dynastii z przywiązaniem do polskości.
Proszę spojrzeć na rok 1895: premierem jest Kazimierz Badeni, ministrem spraw zagranicznych całej monarchii Agenor Gołuchowski jr, a ministrem skarbu Leon Biliński.
To chyba o czymś świadczy.
Ta sympatia Polaków dla monarchii zakończyła się wraz ze śmiercią cesarza Franciszka Józefa w 1916 r.
Później Polacy zaczęli się od monarchii odsuwać, zresztą z wzajemnością.
- Wróćmy do wojska.
Jak spisywało się podczas I wojny światowej?
- Całkiem dobrze.
Np. 100. cieszyński pułk piechoty dobrze sprawował się w bitwie pod Gorlicami (chociaż paradoksalnie, Polaków było w nim relatywnie mniej niż w pozostałych jednostkach krakowskiej dywizji piechoty).
Opisany przeze mnie w książce 57. tarnowski pułk też bardzo dobrze sobie radził, miał opinię dobrej jednostki i w związku z tym wysyłano go na trudne odcinki frontu.
Pułk (a także wadowicki 56. pp) odznaczył się w bitwie pod Kraśnikiem w sierpniu 1914 r.
Ciekawa rzecz: w 1917 r. na górzystym froncie włoskim dwa bataliony 57. pułku złożone z ludzi pochodzących z Tarnowa i jego okolic, Dąbrowy Tarnowskiej, Pilzna czy Jasła, gdzie nie ma zbyt wysokich gór, zostały włączone w jedną strukturę organizacyjną - 98. brygadę strzelców cesarskich - wraz z batalionami, z uznawanych za elitarne, tyrolskich pułków strzelców i jednostkami szturmowymi 11. armii.
Pokazuje to, że 57. pułk uważano za dobry, skoro połączono go z wyspecjalizowanymi jednostkami i szykowano do trudnej akcji zdobycia góry Monte Ortigara.
Kwestią do głębszego zbadania jest to, co się stało w październiku 1918 r.
Zdaniem części austriackich historyków to właśnie przez Polaków z 57. pułku piechoty, którzy podnieśli bunt, otwarta została droga na Triest i Włosi zajęli to miasto.
W przypadku żadnej galicyjskiej jednostki nie zdarzyła się natomiast taka historia, jak z niesławnym 28. pułkiem piechoty z Pragi, którego duża część żołnierzy miała zdezerterować na stronę rosyjską, czy z 36. pułkiem piechoty z Mlady Boleslav, który w 1915 r. został "na wieczne czasy skreślony z listy armii".
- Jak Pan ocenia obecną w niektórych środowiskach nostalgię za galicyjskimi czasami?
Nie wszystkim podoba się takie hołubienie czasów zaborów.
- Dla mnie jako historyka jest to zjawisko pozytywne, bo wiąże się z przywracaniem pamięci o ludziach, którzy wtedy żyli.
Przywraca naszej pamięci naszych dziadków i pradziadków.
Tak naprawdę każdy z nas, kto urodził się między Białą a Przemyślem, miał bowiem przodka w cesarsko - królewskiej armii.
Czy hołubienie tego okresu jest słuszne?
Jeżeli nie idzie w stronę nadmiernej idealizacji, twierdzenia, że wtedy było najlepiej, to czemu nie.
Ważne, by pamiętać zarówno o dobrych, jak i złych stronach tamtej sytuacji.
Opisy do załączników:
1 - Zajęcia w krakowskiej c.k. Szkole Kadetów Piechoty w Łobzowie
Tekst:
Paweł Stachnik
Zdjęcie: Archiwum
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 11 kwietnia
2013 r.