Sprzedać wyrzuconym właścicielom? c.d.
W związku z informacją ''Sprzedać
wyrzuconym właścicielom?'' (o dworze w Ruszczy)
otrzymaliśmy list, w którym czytamy m. in.: Przeczytałem ten artykuł z pełnym oburzeniem
dotyczącym zamiaru ''sprzedaży...''.
Przypuszczałem, że właścicielka już nie
żyje.
Sprzedaż byłaby okrutnym skandalem, mało,
że jej to niesłusznie zabrano, to teraz
na starość musiałaby za swój zniszczony
dom płacić.
Otóż w czasie wojny nie było szlachetniejszej
osoby od niej, nie tylko w samej Ruszczy.
Ponieważ przez pewien czas przebywałem w
tej miejscowości w czasie okupacji, więc
zachowałem ją w pamięci na zawsze.
W 1939 roku jej mąż (porucznik) idzie na
wojnę - zostaje sama.
Ma zarozumiałego rządcę, który usiłuje przejąć
władzę nad jej majątkiem.
Zatrudnia na roli, jak przed wojną, tych
samych ludzi, ułatwiając im egzystencję
i mieszkanie.
Dostają nadal te same ilości ''ordynarii''
(przydziały) żywności, mimo iż wielu ojców
rodzin poszło na wojnę i teraz u niej nie
pracują.
Jest to niezwykle trudne dla niej, bo Niemcy
zwiększają kontyngent, który stale zabierają.
Przyjmuje i utrzymuje (mieszkanie i żywność)
rodziny wysiedlone przez Niemców z Poznańskiego.
Prowadzi sama punkt opatrunkowy dla całej
okolicy (...).
Przypuszczalnie ten punkt służył także AK,
bo w jej dworze mieszkał i pracował ogrodnik,
który był dowódcą miejscowej placówki.
W Ruszczy również była wówczas oddzielna
placówka Batalionów Chłopskich.
Przez pewien czas stacjonował we dworze
oddział własowców pod dowództwem Niemca,
których okradaliśmy z granatów i amunicji.
Dziś z literatury dowiaduję się, że także
współpracowała z organizacją ''Uprawa -
Tarcza''.
Jednym słowem wspaniała osoba, szkoda, że
pewnie nie przeczyta już tych słów jednego
wdzięcznego, który liczy sobie obecnie lat
80.
Nawiązując do wcześniejszych wspomnień -
nie tylko mieszkał tam Paweł Popiel, ale
także jego brat, zapalony myśliwy, który
tam zmarł.
Przebywał tam również wśród znakomitych
gości Karol Hubert Rostworowski z rodziną.
Komuna, zabierając dwór w doskonałym stanie,
oddała go gminie w użytkowanie, a po likwidacji
urzędu przejęła go miejscowa spółdzielnia.
Obie te instytucje robiły wszystko dzięki
swoim dewastatorskim zdolnościom, aby majątek
popadł w ruinę, nie wyłączając ogrodu i
pięknych gazonów.
Oddzielny rozdział to gospodarka ''Służby
Polsce'', która tam stacjonowała przez krótki
okres.
Sobotnie ogniska rozpalali za pomocą miejscowej
biblioteki, a także szczególnie pięknej
(oprawy), francuskiej biblioteki Mycielskich
z sąsiedniego dworu, z miejscowości Kościelniki.
Tekst:
Konrad Siermontowski
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 6 marca
2006 r.