Sąsiedzi historii
Będą troszczyć się o zabytkowe dwory,
nowohuckie młyny, przydrożne kapliczki i
poaustriackie forty.
W Krakowie powstaje sieć społecznych opiekunów
zabytków.
- Obiektów zabytkowych mamy tysiące, a służby
konserwatorskie nie są liczne - tłumaczy
Jakub Kubicha z Oddziału Ochrony Zabytków
Urzędu Miasta Krakowa.
- Dlatego w 2004 r. miejski konserwator
Genowefa Zań - Ograbek zwróciła się do mieszkańców,
by podjęli się społecznej opieki nad zabytkami.
Przed dwudziestu laty podobne akcje prowadziło
PTTK.
Bo inspektor nie da rady dotrzeć wszędzie,
a osoba prywatna może doglądać jakiegoś
miejsca, choćby chodząc na spacer z psem.
Pomysł był prosty: człowiek wybiera sobie
obiekt i roztacza nad nim opiekę.
Możliwie często odwiedza ''swój'' zabytek,
promuje go, sprawdza, czy nie popada w ruinę,
czy ktoś go nie dewastuje, nie okrada.
W razie czego powiadamia policję i konserwatora.
Musi być pełnoletni, niekarany i mieć wiedzę
o wybranym obiekcie.
Funkcję sprawuje nieodpłatnie.
- Zabytki, szczególnie te znajdujące się
na obrzeżach, są coraz bardziej narażone
na niszczenie.
Rośnie aktywność złomiarzy, coraz więcej
ludzi kradnie kafle z zabytkowych pieców
- wylicza Piotr Skubicha z nowohuckiego
Ośrodka Kultury im. C. K. Norwida.
OKN zorganizował ponadroczny kurs dla osób,
które chciałyby zostać społecznymi opiekunami
zabytków Nowej Huty.
Podczas wykładów słuchacze dowiadywali się,
jaka jest najstarsza nowohucka świątynia
(kopiec Wandy) i którędy biegła Kolej Kocmyrzowska.
Słuchali o budowie Arki Pana i o celtyckim
królu, który w Mogile bił monetę.
Zwiedzali poaustriackie forty, przeszli
zachowanym fragmentem Traktu Sandomierskiego
i - podczas ostatniej wycieczki - obejrzeli
wyburzoną już halę zgniatacza Huty im. T.
Sendzimira.
- Najciekawsze, że coraz więcej ludzi zaczyna
uważać za zabytkowe obiekty z lat 50.
Zrozumieli, że ważny jest nie tylko Wawel
i Sukiennice, ale przydrożna kapliczka i
stare kino.
Dostrzegli historię w swoim sąsiedztwie
- zauważa Piotr Skucha.
Niedawno prezydent miasta podpisał zarządzenie,
w którym oficjalnie mianował 17 osób społecznymi
opiekunami zabytków.
Większość zajmie się obiektami z Nowej Huty.
Piotr Poznański chadzał do ukochanej drogą
z Krzesławic do Raciborowic.
Dokładnie sto lat temu ufundował tam drewniany
krzyż.
- Nie wiadomo w jakiej intencji lub za co
konkretnie chciał podziękować.
Jego wnuk, też Piotr, twierdzi, że data
1906 nie odpowiada ani rocznicy ślubu, ani
narodzinom dzieci, ani żadnemu innemu rodzinnemu
wydarzeniu - mówi Antoni Łapajerski, społeczny
opiekun krzyża.
Antoni Łapajerski, pracownik banku, od dwudziestu
lat ''zbiera'' przydrożne kapliczki.
Ma kilka segregatorów zdjęć, sporo opowieści
i stronę internetową ''Nowa Huta mniej znana''.
- Kiedy 30 lat temu przeprowadzałem się
do Huty, do głowy mi nie przyszło, że mogą
tu być jakieś zabytki - wspomina.
Z czasem odkrył, że we wchłoniętych przez
dzielnicę wsiach zachowały się stare krzyże,
kapliczki, kościółki.
- Ocalało tu dużo drewnianych chat: najwięcej
znajduje się w strefie wokół kombinatu,
w której obowiązywał zakaz budowy nowych
domów - wyjaśnia.
Niedawno odkrył, co się stało z kapliczką,
która stała przy drodze z Pleszowa do Luboczy.
Odnalazł ją na podwórku jednego z domów
w Luboczy.
W czasie budowy kombinatu uratował ją ojciec
gospodarza: przewróconą załadował na wóz,
przywiózł do siebie.
Podobnie z terenu budowy huty ocalono inną
kapliczkę: stoi dziś koło domu przy ul.
Zakarnie w Mogile.
Udokumentował już 80 nowohuckich kapliczek,
ponad 70 z nich pochodzi sprzed 1949 r.
Przy okazji trafił na krzyż w Zesławicach,
który sto lat temu kazał postawić Piotr
Poznański.
- Ten krzyż jest jednym z najpiękniejszych
przedstawień tzw. Bożej Męki w Krakowie
- twierdzi Antoni Łapajerski.
Zesławicka kapliczka przedstawia ukrzyżowanego
Chrystusa z wyrzeżbionymi na trzech bokach
krzyża narzędziami każni: włócznią z nasączoną
octem gąbką, szatą, drabiną, biczem, kurem,
co trzy razy zapiał...
- W 1909 r., a więc trzy lata po postawieniu,
krzyż zaznaczono na mapie okolic Krakowa.
To świadczy, że już wówczas uważano go za
cenne dzieło rzemiosła - mówi Antoni Łapajerski.
Krzyż złamał się chyba jeszcze przed wojną.
Dziś stoi zabezpieczony żelaznymi klamrami,
ale wciąż wymaga pilnego wzmocnienia i konserwacji.
Dlatego Antoni Łapajerski zwrócił się do
Oddziału Ochrony Zabytków UMK z zapytaniem,
czy nie znalazłyby się środki na jego renowację.
Z urzędu dostał podziękowanie za troskę
oraz odpowiedż, że konserwatorzy uznają
zabytkowy charakter krzyża, popierają starania
o jego zachowanie, ale środki finansowe
na renowację mieszkańcy Zesławic muszą znależć
sami.
Może Rada Dzielnicy coś da.
- Wysłałem do rady najpierw e - maila, potem
pismo i czekałem na odpowiedż - opowiada
Antoni Łapajerski.
Po jakimś czasie zadzwonił do niego wnuk
Poznańskiego.
Miał dobrą wiadomość: rada dzielnicy przyznała
pieniądze.
- Radni planowali modernizację drogi, przy
której stoi.
Przy tej okazji postanowili przeznaczyć
20 tys. złotych na konserwację zabytku -
cieszy się Antoni Łapajerski.
Teraz zadba, by krzyż trafił w ręce specjalistów.
- W ubiegłym roku okoliczni mieszkańcy zamierzali
już sami ratować krzyż.
Mieli w planach pomalować go olejną farbą
- wspomina Antoni Łapajerski.
- Dobre intencje nie zawsze służą zabytkom.
Często bywa, że nieprofesjonalna konserwacja
powoduje jeszcze większe zniszczenia.
Może dobrze się stało, że z tych planów
malowania nic nie wyszło - dodaje.
Zamierza umieścić na swojej stronie internetowej
krótki poradnik, jak dbać o zabytki.
Co zrobi, kiedy jego krzyż zostanie już
wyremontowany?
- W Nowej Hucie jest tyle kapliczek do ratowania,
że zajęcia mi nie brakuje - zapewnia.
Od przyszłego roku będą pomagać mu uczniowie
Szkoły Podstawowej nr 82.
Uczniowie zajmą się czterema kapliczkami
przy ul. Fatimskiej.
- Bo nas interesują - mówi Marcin Basiaga.
- Bo są stare - mówi Gabrysia Ścibor.
- Bo są ciekawe - mówi Ania Ziółkowska,
która zawsze opowiada bratu, czego się dowiedziała
na wycieczkach.
- Bo to jest coś, czego nie ma w podręczniku
i czego nie trzeba robić na zadanie domowe
- mówi pani dyrektor Beata Tomaszewska.
Jej uczniowie niedawno dowiedzieli się,
że nowohucki kopiec Wandy nie został wpisany
na listę chronionych zabytków.
Wysłali więc list do prezydenta miasta,
żeby koniecznie go wpisać.
(Prezydent odpowiedział, że nie można, bo
nie jest ustalona własność gruntów).
Uczniowie, co roku, na Dzień Ziemi, sprzątają
okolice kopca ze śmieci.
Zwiedzają forty, muzea, kościoły i ogrody.
Ci z V i VI klas biorą udział w unijnym
programie ''Socrates - Comenius'': wymieniają
się z rówieśnikami z Grecji, Włoch oraz
Rumunii informacjami o swoich krajach.
- Nasz projekt zatytułowaliśmy ''Skarby
natury, skarby kultury''.
Dotąd skupialiśmy się na naturze i poznawaliśmy
Łąki Nowohuckie.
W przyszłym roku zajmiemy się kulturą, czyli
kapliczkami - tłumaczy Barbara Potoczna,
nauczycielka, która wraz z Rozalią Knapik
uczestniczyła w kursie na społecznego opiekuna
zabytków.
Uczniowie mają już obiecany wywiad z panem,
który opiekuje się najstarszą, 160 - letnią
figurką.
- Co my możemy zrobić dla tych naszych kapliczek?
Sprzątać koło nich! - zapala się Marcin.
- I myć szybki! - wołają dziewczyny.
Władysław Gaweł luksusowe mieszkanie M6
zamienił na dwa skrzydła zdewastowanej willi
typu krynickiego.
- To nie było zachwycenie, tu się nie było
czym zachwycać.
To była chęć pokazania, że się da zrobić
coś dobrego - mówi.
Willę przy ul. Klasztornej w Mogile na przełomie
XIX i XX wieku kazali postawić Rogozińscy.
Kiedy w 1990 r. Gawłowie kupowali skrzydło
wschodnie i północne, południowa część domu,
należąca do Skarbu Państwa, była niemal
ruiną.
- Podłogi pozarywane, sypiące się stropy,
grzyb i wilgoć - wspomina Władysław Gaweł,
budowlaniec z uprawnieniami konserwatorskimi
i społeczny opiekun willi.
.
- Na dodatek melina, menele straszyli.
Sąsiedzi się nam dziwili, że chcemy tu mieszkać
- dodaje żona Urszula Nicińska - Gaweł.
Gawłowie wprowadzili się do kupionej części
willi i zaczęli remontować cały budynek.
- Robiliśmy inwentaryzację.
Remontowaliśmy instalacje - nie dało się
wyremontować tylko swojego kawałka.
Walczyliśmy z wilgocią: musieliśmy odwodnić
całe fundamenty, bo grzyb by nas zeżarł
- tłumaczy Władysław Gaweł.
Lista wykonanych przez niego prac ma dwie
strony: podbicie fundamentów, wykonanie
stropów, wylewek, tynków, schodów...
Na remont nie swojego skrzydła willi w ciągu
14 lat wydali prawie pół miliona złotych.
- Kosztem przyjemności i wakacyjnych wyjazdów
dżwignęliśmy willę - mówi pani Urszula.
Co będzie dalej, na razie nie wiadomo.
Stowarzyszenie Mieszkańców os. Mogiła -
Lesisko chciałoby w państwowej części willi
Rogozińskich uruchomić dom kultury.
Gawłowie założyli Stowarzyszenie Malarzy
i Miłośników Sztuk Pięknych ''Galeria Stary
Dworek'', wydzierżawili państwową część
domu i wystawiają w niej obrazy Antoniego
Marii Kwieka.
Latem zapraszają przedszkolaki, żeby zobaczyły,
jak malarz pracuje przy sztalugach.
Chcieliby urządzić w willi kawiarnię literacką.
Konserwator zabytków jest przeciwny podziałowi
willi.
W wydziale prasowym Urzędu Miasta mówią,
że sprawa na razie pozostaje w zawieszeniu.
Władysław Gaweł: - Czemu ja w ogóle kupiłem
zrujnowany dom?
Od 1956 r. uprawiałem żeglarstwo na przystani
w Mogile, tu się wychowałem, tu jest moje
środowisko.
Zresztą ja kocham zabytki, serce mnie boli
jak niszczeją.
Wolałem kupić starą willę w miejscu, z którym
jestem związany, niż budować nowy dom, gdzieś
na obrzeżach.
Henryk Kazimierski będzie się opiekował
dworem rycerskim w Łuczanowicach.
Bo Nową Hutę ma we krwi.
Przekonał się o tym w 1996 r., był wówczas
przewodniczącym Rady Dzielnicy XVI.
- Któregoś dnia przyszedł do nas Krzysztof
Kwatera i powiedział, że będzie zakładał
Stowarzyszenie na rzecz Powołania Muzeum
Nowej Huty - wspomina Henryk Kazimierski.
Poszedł na zebranie i otworzyły mu się oczy.
- Na moją własną historię - wyjaśnia.
Przypomniał sobie jak jako siedmioletni
chłopiec przeprowadził się z rodzicami do
Nowej Huty.
Jak biegał po wielkiej budowie: tu powstaje
szpital, tam mieszają wapno, tu pracują
koparki, tam taśmociągi...
Jak strasznie go to wszystko fascynowało.
Zaczął na nowo poznawać historię Nowej Huty.
Został przewodniczącym stowarzyszenia, które
przyczyniło się do stworzenia na nowohuckim
os. Słonecznym oddziału Muzeum Historycznego.
A w 2002 r. po raz pierwszy odwiedził dwór,
który na początku XX wieku kazał wznieść
w Łuczanowicach hrabia Mycielski.
We dworze mieści się dziś dom kultury i
mieszkania kwaterunkowe.
Ale Henryk Kazimierski zobaczył przede wszystkim
schody.
I balkonik.
- Schody były osadzone na dębowych kołkach,
bez ani jednego gwożdzia.
Dopiero niedawno, kiedy zaczęły się psuć,
ktoś prowizorycznie je pozbijał - opisuje.
Z balkonika zostało tylko okno i kawał podestu,
ale od razu wyobraził go sobie w pełnej
krasie.
- Z takiego tarasu rycerz szlachciura musiał
przemawiać do swych dworzan - ocenia.
Uznał, że człowiek, który kazał zbudować
dwór, żył na początku XX wieku, ale musiał
być zafascynowany średniowieczem.
I że doskonale go rozumie.
Henryk Kazimierski: - Chodziłem do VII klasy,
kiedy do kin weszli ''Krzyżacy'' Aleksandra
Forda.
Pamiętam pojedynek Zbyszka i dwa nagie miecze.
Plan Kazimierskiego: ściągnąć do Łuczanowic
rycerzy.
- Dwór trzeba objąć opieką i wyremontować,
żeby mieszkańcom lepiej się tam żyło.
Trzeba odtworzyć balkonik i zrekonstruować
schody.
Ogrodzić staw, wysprzątać jego otoczenie,
uporządkować park dworski.
A potem, razem z domem kultury, organizować
tam turnieje rycerskie, takie jak w Barbakanie
- snuje plany.
Ma już nawet pierwszy miecz.
Replikę hiszpańskiej broni z XVI wieku zdobył
na aukcji na rzecz niepełnosprawnych.
Piotr Skucha z OKN nie słyszał, by - poza
Krakowem - gdziekolwiek w Polsce południowej
działali społeczni opiekunowie zabytków.
- Jest jakiś w Zabrzu.
W Warszawie też działa kilkunastoosobowa
grupa - ostrożnie szacuje Jakub Kubicha.
- Oczywiście, entuzjastów i miłośników sztuki
wszędzie można znależć wielu.
Społecznych opiekunów wyróżnia to, że działają
formalnie, że pełnią oficjalną funkcję -
tłumaczy Piotr Skubicha.
Dlatego tak ważne są dla nich legitymacje.
Społeczni opiekunowie czekają na nie od
czerwca 2005.
- Z legitymacją w kieszeni łatwiej zwrócić
komuś uwagę, prościej przedstawić się sąsiadom
''swojego'' zabytku.
Ludzie mają w pobliżu domy, garaże.
Chcą wiedzieć, co za jedni pętają się w
pobliżu.
Jak mamy im udowodnić szlachetne zamiary?
- zastanawia się Piotr Skubicha.
Jakub Kubicha obiecuje, że już niedługo
legitymacje się znajdą.
- Zarządzenie zostało podpisane, machina
magistratu ruszyła i przygotowuje legitymacje
- zapewnia.
- A wtedy wszystko będzie już w rękach opiekunów.
Tekst:
Katarzyna Kobylarczyk
Źródło: ''Dziennik Polski'' z dnia 11 marca
2006 r.